Mieszkasz samotnie wśród leśnej głuszy W drewnianej chacie z dala od ludzi Spoglądasz daleko. W otchłań swej duszy To sen na jawie. Nikt Cię nie zbudzi
Po lesie rozbrzmiewa pogańska ballada Nić pajęczyny pośród Twych włosów Tu nie dosięgnie Cię święta zagłada W postaci klątwy płonących stosów
Nie masz na Ciele żadnego znamienia Na znak świadectwa żeś córką szatana Podążasz za głosem własnego sumienia Nie musisz przez ludzi być rozumiana
W miedzianym kotle tajemna mikstura Bulgocze coraz to barwę zmieniając Usiadłem przy stole. Niedźwiedzie skóry Po wnętrzu ciekawie się rozglądając
Zwierzęce czaszki, rogi, sztylety Zdobią tu każdą dosłownie ścianę To wszystko trofea mądrej kobiety Która zna sposób na wszelką ranę
Twa skóra pachnie wonnymi ziołami Z których sporządzasz maście, napary Magiczne znaki czynisz rękami Szepczesz zaklęcia wdychając opary
Twarz słońcem spalona wyraża skupienie Myślami jesteś w innej krainie Dziko spoglądasz w ognia płomienie „Wszystko przeminie, wszystko przeminie”
Piaszczyste drogi, złoty piach ziemi Unosi się płaszczem w słońcu Pod kopytami puszczonych wolno koni Gdzie pamięć i czas malowały obraz krwią
Na płótnie ziemi
Skąd jesteś? Pamiętaj tak jak to, dokąd zdążasz? Biegnij wraz z wilkami nocą ku żerowi Każdy ma swój by przetrwać
Mokre od łez aniołów włosy ziół i traw Które nad ranem urzeczone śpiewem Dadzą się okryć białą chustą By zapach i smak naparów leczył nas od trosk
Nikt Cię nie widzi Wszyscy czują Twoją obecność Oddech wiatru w firankach Zapach świec zgaszonych Twą ręką w mroku
Każdy przychodzi nawet po śmierci Dokończyć swoje sprawy Doglądnąć włości, pogładzić zmęczone twarze śpiących Strach w oczach psów. Spokój w duszach naszych
Żywi i umarli Z siół rozrzuconych po całym świecie Pamiętajmy o sobie w każdy czas Czas życia i śmierci
Póki nie staniemy gdzieś tam wysoko Przychodźmy tam Gdzie nasze serca i tęsknota Przywołuje głos ojców
Szare niebo nade mną. Kołdra śniegu na ziemi Ostrze mrozu nie śpi. Dotyka punktów ciała Zbiór drewna. Każda partia ciała zyskuje Jest moc, wysiłek. On patrzy z boku
Uśmiech, spokój, bezpieczeństwo
Koniec pracy. Nowy stos. Klocki drewna Jak w dzieciństwie układam nowy dom Szarość dnia odchodzi. Wieczór. Ciemność Rozpalam ogień domowego ogniska
Ostrze mrozu maluje obrazy w oknach
Płomienie coraz większe. Moc ciepła wokół Moc światła. Modlitwa za przodków. Jesteś Czuwasz nad domem. Pamiętam o nich Płomienie zniczy. Płomienie ogniska
Waidlemai. Przechodzisz kładką nad rzeką Śliną Czytasz w lustrze wody. Ludzkich sercach i umysłach Szary płaszcz. Twarz pod kapturem. Skupienie myśli Droga życia. Kierunki. Zapytania bez odpowiedzi
Nawet dla ciebie znającego nas od zawsze
Witany od progu w chatach Jamiołk-Piotrowiąt Gość w dom, Bóg w dom. Miska gorącej strawy Ogrzej się w ogniu naszym i przodków naszych Trzaskają płomieni. Blask oczu. W ustach słowa
Bajanie. O naszych przodkach bajanie
Słuchamy w milczeniu kiwając głowami To ktoś z nas wiedział, tego nie wiedział Księgą wiedzy jesteś tutejszej okolicy Twe opowieści w podzięce za gościnę
Szopska sałata (buł. Шопска салата). Ciekawa propozycja na letnie dni w Polsce. Odpowiednia dla sprzyjącego klimatu Bułgarii. Istnieją dwie wersje powstania tej sałaty. Pierwsza odnosi się do pochodzenia potrawy od Szopów, ludności pasterskiej z regionów Bułgarii, Serbii, Macedonii. Druga wersja obala tą pierwszą. O ile nikt nie kwestionuje faktu, iż jest to sałata bułgarska, o tyle uznaje się iż nie jest to sałatka tradycyjna. Według przeważajacych opinii i źródeł sałatka szopska powstała w 1956 r. przez mistrzów kuchni z niestiejącego już potentata turystycznego “Balkantourist” w restauracji “Czernomorec” w ówczesnym ośrodku wypoczynkowym „Drużba” (współcześnie „św. Konstantyna i Eleny”). Zamiarem twórców sałatki, było zaproponowanie turystom oryginalnego produktu z Bułgarii, zwanego wówczas “ogrodem warzywnym Europy”. Na marginesie jako dziecko w czasach PRL pamiętam jakże popularny w Polsce sok pomidorowy rodem z Bułgarii. Warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden istotny szczegół. Kolory potrawy nawiązują do barw narodowych Bułgarii – białej, zielonej i czerwonej. Pierwszy przepis na sałatkę szopską opublikowano w 1956 roku w książce „The Housewife’s Book” (autorki: P. Cholcheva i A. Ruseva). W owym przepisie wskazano wszystkie znane współcześnie składniki sałatki szopskiej za wyjątkiem sera. W ramach kolejnych modyfikacji publikowano przepisy na sałatkę z papryką, serem, z opcją bez cebuli. W latach 70-tych pieczona papryka i tarty ser stały się obowiązkowymi dodatkami tej potrawy. Z początku podawana w restauracjach “Balkantourist”, z czasem znalazła swoje miejsce na domowych stołach w Bułgarii. Jako że w każdej plotce tkwi ziarno prawdy, prawdą jest iż współcześnie sałatka ta poza obszarem Bułgarii jest również popularna na terenie Serbii, Macedonii Północnej, Czarnogóry, pokrywając się zatem z obszarami zamieszkującymi przez wspomnianą ludność pasterską Szopów. W Rumunii znana pod nazwą „salată bulgărească” („sałatka bułgarska”). Poza Bałkanami sałatka szopska jest znana także w Czechach i na Słowacji (pod nazwą „šopský salát”), gdzie występuje w lokalnej gastronomii, w formie nieco zmodyfikowanej (bez dodatku pieczonej papryki, a niekiedy również bez cebuli, na Słowacji z dodatkiem cukru).
Składniki:
Papryka czerwona
Pomidory
Ogórki zielone
Cebula
Sól
Oliwa
Ocet winny lub jabłkowy
Biały ser solankowy (oczy, krowi, sirenje)
Natka pietruszki
Czarne oliwki
Ostra papryka (люта чушка)
Sposób przygotowania:
Paprykę pieczemy. Po wystudzeniu kroimy na małe kawałki (w kostkę) i układamy w salaterce.
Pomidory kroimy w drobną kostkę. Układamy na papryce.
Ogórki (zalecam obrane) kroimy w kostkę. Układamy na pomidorach.
Cebule kroimy w kostkę i wrzucamy do salaterki. Układamy na ogórkach.
Dodajemy odrobinę soli do smaku (pamiętajmy jednak o słonym smaku sera).
Dekorujemy natką pietruszki i oliwkami i ostrą papryką
W okolicach Warny znanym dodatkiem do tej sałatki są również jaja na twardo. W odróżnieniu od greckiej horiatiki salata, w szopskiej sałatce występuje papryka pieczona (nie surowa), warzywa są krojone cieniej, na mniejsze kawałki. Ser podaje się w formie tartej, a nie w jednym kawałku na sałacie. Oliwki mają charakter jedynie ozdoby, podobnie jak bardzo ważny element szopskiej sałatki – ostra papryka. Smacznego 🙂
Chłodnik, chołodziec, jako zupa znana w różnorodnej formie przymiotnikowej (podlaski, litewski) swą etymologię bierze od „czegoś, co ochładza”. W pierwotnym założeniu chłodnikiem, chołodźcem nazywano altanę ogrodową, zacienione miejsce pod drzewami, gdzie w upalne dni można było się schronić, bądź piwnicę z produktami spożywczymi przechowywanymi w lecie.
Moje początki z chłodnikiem biorą się z wielokrotnych wakacji na Podlasiu, w rodzinnych stronach mojego dziadka, Czesława Olszewskiego. Tam, korzystając z warzyw z przydomowego ogródka jednego z moich stryjów, przyrządziłem tą jakże smaczną i lekką na letnie dni potrawę.
Przygotowanie chłodnika jest dla mnie fantastycznym, kulinarnym rytuałem, po korzeniach z Podlasia. Gdy wywar paruje, a opary unoszą woń natury, warzyw, przypraw, do złudzenia przypomina to (z uwagi na wartości zdrowotne, odżywcze zupy i magię sztuki kulinariów) kreację życiodajnego eliksiru jak w pewnej znanej serii „Asteriks”. Zupa jest czasochłonna, w mojej ocenie oddaje jednak nagrodę poczynionej cierpliwości. Oczywiście, można wedle uznania skrócić drogę przygotowania tej potrawy (np. starte warzywa, zsiadłe mleko i do lodówki), ja jednak jestem zwolennikiem prezentowanej przez siebie wersji chłodnika. Trzy fazy – pierwsza gotowanie wywaru, gdzie poza burakami, wyczuwalny aromat liści laurowych i ziela angielskiego. W moim wywarze buraki same w sobie nie dają całościowego, pożądanego smaku, stąd uzupełniam smak gotowym barszczem w formie półproduktu. W drugiej części wystudzenie z kolejnymi dodatkami, gdzie smaki zaczynają się przenikać. Pozostaje wychłodzenie (najlepiej przez całą noc). Wówczas wszystkie smaki tworzą ostateczną kompozycję.
Składniki:
Młode buraki
Korzenie botwiny
Barszcz czerwony (gotowy półprodukt)
Ogórki kiszone
Ogórki zielone
Zsiadłe mleko
Gęsta śmietana
Pieczone mięso (np. kurczak)
Czosnek
Koper
Szczypiorek
Jaja na twardo
Liść laurowy
Majeranek
Ziele angielskie
Sól
Sposób przygotowania:
Buraki obrane gotuję, gdy miękkie, wyjmuję, ścieram na tarce i wrzucam do garnka. dodaję korzenie botwiny, dolewam barszcz czerwony (gotowy półprodukt), zrumieniony na patelni czosnek w plasterkach, pieczone mięso, soli, pieprzu, majeranku wedle uznania. Gotuję, do miękkości buraków i odpowiedniego smaku. Gdy wywar jest dobry – studzę. W trakcie procesu studzenia, dorzucam starte na tarce ogórki kiszone, ogórki zielone, pokrojony koper, szczypiorek. Po wystudzeniu zabielam gęstą śmietaną, zsiadłym mlekiem. Barszcz gęsty, o ciemno różowej barwie, pachnący ziołami. Ostudzony wstawiam na noc do lodówki, do podania dnia następnego. W ramach dodatków – jaja ugotowane na twardo. Smacznego 🙂
Pradziadek Wacław Wiśniewski. Z opowieści mamy człowiek o wielkim sercu i spokoju. Pochodził z Mławy, miał rodzeństwo. Był policjantem w Policji Państwowej. Pamiętam jak dziś zdjęcie pokazywane mi przez mamę, mojego pradziadka w mundurze w wysokich butach „na błysk” i z szerokim pasem. W 1916 r. żeni się z Felicją Woyciechowską. Ślub w kościele pod wezwaniem Matki Boskiej Loretańskiej przy ul. Ratuszowej na warszawskiej Pradze. Mieszkają w kamienicy przy ul. Wileńskiej pod nr 29, w której i ja później spędziłem całe swoje dzieciństwo. Pradziadek miał swój rewir na Pradze. Szanował ludzi i był szanowany. Odznaczony przez marsz. Józefa Piłsudskiego. W czasie okupacji jako granatowy policjant – nie zrezygnował ze służby, chciał utrzymać rodzinę, pracować tam gdzie pracował. W tym czasie cudem uratował syna – mojego dziadka Władysława z łapanki. Po wojnie w Policji do przejścia na emeryturę (na marginesie był człowiekiem przedwojennej daty, dla nowej władzy, „do odstawienia”. Cierpliwy wobec „małej Aśki” (tak pieszczotliwie nazywał swoją wnuczkę Joannę Danutę Wiśniewską – moją mamę, córkę Władysława i Leokadii z domu Żmuda). Gdy pozostawiła na talerzu zupy „wianuszek” nie zjedzonych kawałków marchewki, fasolki itd. Mawiał „chodź Aśka” i cierpliwie ją karmił. Jednocześnie z ciężką ręką wobec Władysława, gdy ten przyszedł do domu na lekkim rauszu – szeroki pas szedł ruch, nieważne że Władysław miał ok. 30 lat. Pradziadek był zwolennikiem miru domowego. Zmarł na prostatę. Zawsze w mojej pamięci, w mundurze, krótko ostrzyżony, uśmiechnięty. Takim pozostaniesz … Marcin Bartłomiej Olszewski
To historia, która zdarzyła się w drugiej połowie lat 90 XX w. Byłem wtedy z tatą na tradycyjnej z naszej strony wyprawie ku odkrywaniu naszych miejsc rodzinnych. Będąc w Ełku, podjechaliśmy do Ruskiej Wsi, miejscowość nieopodal. Mieszkała tam rodzona siostra babci Apolloni Olszewskiej – Helena. Przyjechaliśmy. Pamiętam zdjęcie jak obydwie siostry – Apollonia i Helena stały razem, podobne do siebie, jak dwie krople wody. Po krótkiej wizycie z tatą wyjechaliśmy z Ruskiej Wsi. Padał deszcz, jacyś Niemcy z Łotwy podwieźli nas do Ełku. Po powrocie do Warszawy dowiedziałem się, iż …po naszej wizycie, siostra babci Apolloni – Helena …umarła w nocy. Po raz pierwszy w życiu zobaczyłem kogoś ze swojej rodziny … po raz pierwszy i … ostatni. Na zdjęciu dom w Ruskiej Wsi w którym odwiedziliśmy siostrę babci Helenę. Mieszkała tam. Dom ten prawdopodobnie był także miejscem zamieszkania (w bliżej nieokreślonym okresie) rodziców babci Apolloni – Antoniego i Franciszki Kanty wraz z dziećmi – Apollonią, Heleną i Janem.
Poranek. Budzi mnie nietypowy odgłos. Jest 13 grudnia 1981 r. Warszawa. Mam 5 lat i nie rozumiem o co chodzi. Ryk dobeigający z balkonu. Wszyscy w domu śpią biegnę na balkon, a tam …. czołgi w ciągu Alei Gen. Świerczewskiego. Mnóstwo czołgów. Jadą sznurem. Mama wstała nie mówiąc mi jednak o powodzie zaistniałej sytuacji. Nieco później przemówienie pana w okularach i mundurze. Bardzo poważne. Nie wiem o czym mówił, ale już zdałem sobie sprawę jako dziecko, że coś jest nie tak. W mediach ciągły, ponury marsz pogrzebowy. W domu milczenie. Nikt mi nic nie mówi. Nie mogę iść do przedszkola, co budzi moje zdziwienie. Jadę z mamą do pracy. Przy trasie W-Z widzę panów w mundurach z karabinami. Milicja, wojsko. Dla 5-letniego dziecka to powód do obawy. Czułem, że coś się stało. Gdzieś przebijało się wyrażenie „stan wojenny”. Wytłumacz to kilkuletniemu dziecku, które nie może iść do przedszkola. Wieczorem śmigłowce nad naszym balkonem, petardy, albo co innego. Zamieszanie. Nie mogę wyjść na balkon. Mogę tylko patrzeć przez okno. Przez dłuższy czas przyjdzie mi widzieć na ulicach czołgi, żołnierzy, milicję … Wiem, że się bałem. Ja … 5 – letnie dziecko.