Mieszkasz samotnie wśród leśnej głuszy W drewnianej chacie z dala od ludzi Spoglądasz daleko. W otchłań swej duszy To sen na jawie. Nikt Cię nie zbudzi
Po lesie rozbrzmiewa pogańska ballada Nić pajęczyny pośród Twych włosów Tu nie dosięgnie Cię święta zagłada W postaci klątwy płonących stosów
Nie masz na Ciele żadnego znamienia Na znak świadectwa żeś córką szatana Podążasz za głosem własnego sumienia Nie musisz przez ludzi być rozumiana
W miedzianym kotle tajemna mikstura Bulgocze coraz to barwę zmieniając Usiadłem przy stole. Niedźwiedzie skóry Po wnętrzu ciekawie się rozglądając
Zwierzęce czaszki, rogi, sztylety Zdobią tu każdą dosłownie ścianę To wszystko trofea mądrej kobiety Która zna sposób na wszelką ranę
Twa skóra pachnie wonnymi ziołami Z których sporządzasz maście, napary Magiczne znaki czynisz rękami Szepczesz zaklęcia wdychając opary
Twarz słońcem spalona wyraża skupienie Myślami jesteś w innej krainie Dziko spoglądasz w ognia płomienie „Wszystko przeminie, wszystko przeminie”
Z nastaniem nocy czas łowów nadchodzi Kto w dzień siły zbierał, ten pewien zwycięstwa Z legowisk zrywają się starzy i młodzi Rodzice nauczą swe dzieci męstwa
Aby nie umrzeć, zwierz musi zabić Takie jest prawo przetrwania w życiu Nikt w sentymenty nie może się bawić Kto boi się walki, niech żyje w ukryciu
Skrzydła rozwinął niczym sztandary Puchacz głoszący swą pieśń bojową Nagroda zwycięzcy karą ofiary Nie umiesz się bronić? Uciekaj z głową!
Głuche warknięcie, przewodnik czuwa Stado gotowe jest do ataku Już bezszelestnie przez las się posuwa Wódz strzyże uszami – coś rusza się w krzaku
To renegatka! – zdradliwa wilczyca Szarpie swą zdobycz – zająca małego Czeka ją walka bardziej straszliwa Zemsta gromady, obrona łupu swego
Wilcza wspólnota zgodnie skoczyła Zdać by się mogło jak stwór olbrzymi Lecz walka bynajmniej się nie skończyła Coraz to samka chwyta kłami swymi
Starszyzna wilków jest doświadczona Mocnym pierścieniem wokół stanęły Wnet przeciwniczka padła zgładzona Z jej żeber potoki krwi popłynęły
Wtem tętent kopyt słychać na drodze Podróżny się spieszy, by deszcz nie zaskoczył Przy tej gromadzie wnet ściągnął wodze Nieraz mu śmierć patrzyła w oczy
Spotkał się wzrokiem z wodzem plemienia Powoli wyciągnął z olstra pistolet Czy mamy coś sobie do powiedzenia? A może chcesz poczuć jak rapier kole?
Wilk błysnął zębami, lecz nie atakował Cofnął się z drogi wpił zęby w zająca A jeździec na koniu swym pocwałował Drogę oświetla pochodnia płonąca
Bo kto wierzy w siłę i Ród, ten nie zdradza Kto znaczy terytorium swe, niechaj go strzeże Kochaj, szanuj, walcz, lecz rób wszystko W zgodzie z sumieniem i w ludzkiej wierze
Na wzgórzu namiętności wilk oczekuje swej wybranki Gdy przybędzie, księżyc zaślubin będzie świadkiem Wiatr pośród drzew usypianych opowiada szeptanki Dwie ropuchy konferują pod czerwonym kwiatkiem
Skrzypce świerszczy już złożone, w liściu po koncercie Melomanka sowa komentuje fakt wyrazem oczu Kwiaty chowają swe sekrety niczym listy w kopercie Język natury, warto go wysłuchać, zobaczyć, poczuć
Poczułem jak ostrze strzały wbija mi się w duszę Apollo wraz z muzami ukazał się w mym śnie Wiem, kiedy inni idą spać, ja obudzić się muszę By po spełnieniu ostatecznym spać przez całe dnie
Ubrany, słucham jeszcze przez okno mego zamku Jak organista ćwiczy grę pod kierunkiem ducha Bacha Wrócę tu jak zwierz po polowaniu dopiero o poranku Na pożegnanie Księciu Poetów na obrazie, ręką macham
Schodzę do podziemnych czeluści kamiennymi schodami Labirynt korytarzy zbawieniem dla mej inspiracji Czasem zatrzymam się przed wykutymi w skale drzwiami By poznać za nimi moc ludzkich zjawisk, obserwacji
Wchodzę, nieproszonym gościem będąc, na przykład na bal Siadam, obserwuje romans, partię intryg dworskich Kto zapłacił za swój urząd, kto zapłaci wbiciem na pal? Świat rekinów i płotek, jak w głębinach morskich
Wchodzę czasem do sypialni w momencie gdy kochanek Wyskakuje przez okno by już nigdy nie powrócić Jutro przecież w innej pościeli zastanie go poranek Tylko ciało, nie intelekt…wykorzystać i porzucić
Na polu bitwy widzę jak Dzieci Judasza zdradzają Przyłączając się do wroga w chwili najbardziej krytycznej Jak magnaci zamiast walczyć z wrogiem układają Co pozostanie przy nich a co znów będzie zdobyczne
Materia ludzkich zachowań, do czego jesteśmy zdolni Wszystko wychodzi na wierzch pod mym czujnym wzrokiem Po trochu smutni, weseli, dobrzy, źli czy też swawolni Czasem nie mogę w to uwierzyć z każdym nowym krokiem
Wracam mając w pamięci zapisane wasze słowa Przyprawię je szczyptą ironii, dodam nieco powagi Przejścia, rymy i dla ciebie czytelniku karma gotowa Mam nadzieję, że spróbujesz przy odrobinie odwagi
Zasypiam, więc ocenę pozostaw dla samego siebie Jak zwierz po łowach, przy wtórze świerszczy skrzypiec Zakochana para wilków mocno tuli się do siebie Parlament ropuch obraduje już przy ogromnej lipie
Chociaż wraz ze zwierzętami jesteśmy częścią natury Wilk pokocha, ślimak nie wejdzie w układy z ropuchą Że da się zjeść, co stanowi o odrobinie taktu i kultury Z którą u nas w świecie ludzkim czasem nawet krucho
Gdy Lokaj czasu swym kluczem złotym Dwunasty otwiera apartament W przydrożnej kuźni stukają młoty Ja sięgam po pióro i atrament
Z kominka bije ciepło przyjemne Mój wzrok utkwiony jest w płomień świecy Objawią się w głowie myśli tajemne
Jakich nie znali Rzymianie czy Grecy Serce me niczym stara szuflada W której zamieszkał kurz z dawnych lat Tu rozum powoli wszystko układa
By wciąż nie patrzeć w ten przeszły świat Nie zawsze piszę o własnych sprawach Godna uwagi kobiety uroda Czasami bywam na hucznych zabawach
Panie Rejtanie koszuli nie szkoda? Wiatr zdmuchnął świece i okno zatrzasnął Drewniane kłody ogień stłumiły Na moim miejscu inny by zasnął
Po schodach ciężkie kroki dudniły Chłód dziwny czułem na całym ciele Nikogo przecież nie zapraszałem Może śmierć z kosą mi dzisiaj pościele?
Ani na moment się nie poruszałem Ktoś jakby przeniknął drzwi tego pokoju Czyżbym wywołał ducha jakiego? Ja dziś do żartów nie mam nastroju!
“A zatem wyganiasz monarchę swego?” Stanisław August czy dobrze słyszę? “We własnej osobie mój drogi Marcinie” Wspominasz dzieje i wiersze piszesz?”
“Rzeczpospolita nigdy nie zginie!” “Mówiłeś: Rejtanie koszuli nie szkoda?” W dobrym znaczeniu wyrzekłem te słowa “Niedobrze, gdy dzieje się w państwie niezgoda”
“Jak wtedy rządzić ma królewska głowa?” “To prawda, ten człowiek na darmo rozpaczał” “Cóż po reformach? – pytam więc przeto” “Gdy magnat swe dobra troską otaczał”
“A ustawy nikły pod “liberum veto”?” “Przy boku swym miałem ludzi wykształconych” “Obiady czwartkowe, piękne były czasy!” “Żal mi teraz wielu szans straconych”
“Jak w pijaństwie i gnuśności żyły ludzkie masy” “Ale nim odejdę zagadkę Ci zadam” “Był księciem poetów, pięknie składał słowa” “Teraz na cmentarzu zawsze z nim pogadam”
“Powiedz no mi prędko, o kim była mowa?” “Trudno jest zapomnieć Pana Krasickiego” “Pozdrów go ode mnie Najjaśniejszy Panie” “Miło że pamiętasz, przyjaciela mego”
“Muszę już powrócić, dziś duchów zebranie” W ciemnej komnacie znów sam pozostałem Granatowe krople spadają na papier Kolejna noc przeszła, której nie przespałem
Jeszcze podróżujesz we mgle krainy snów Paź ognistej tarczy chce Cię zbudzić pocałunkiem A Ty wciąż gdzieś tam, odkrywasz światy znów I każdym w galerii zachwycasz się rysunkiem
Póki świadomość muzeum nie zamknie, to spokoju Czas schowa twe sprawy w szkatule codzienności Która szarpie cię za ramię, kreśląc kontury pokoju Dziś dzień imienia twego, a to powód do radości!
Brak sufitu w twej komnacie, w górze czyste niebo Na łóżko twe spada wielki deszcz wonnych kwiatów Gdzieś daleko ktoś walczy z cieniem i potrzebą Ułożenia skrawków myśli, świątecznego poematu
Inspiracja przez lunetę odszukana w płaszczu nocy Siedząc w rydwanie zbierasz gwiazdy na szczęście Nie jest w księgach napisane, nie wyrzekli nic prorocy Możesz podróżować Małym Wozem coraz częściej
Gdy tymczasem ktoś ostrzy kolejne pióro do pisania Rozwija pergamin przy blasku świecy niespokojnym Ty także, jak każdy człowiek bierzesz się do układania Swej sztuki w teatrze życia, broń Boże w teatrze wojny
Hipokrates napotkawszy cię, wsunie ukradkiem mlecz Niech duchowne i cielesne będzie zdrowie twoje Odyseusz z uśmiechem wręczy silnej woli miecz Abyś swe więzy gordyjskie rozcięła na dwoje
Bądź zawsze sobą, omijaj nieprzyjemnych ludzi Wiatr szepce w uniesieniu, czy człowiek w mowie? Czy to jawa, czy z zamiarem chcesz koniecznym się obudzić? Ktoś starannie stawia kropkę po ostatnim w wersie słowie
Oczom twym się ukazuje widny pokój wraz z sufitem Na pościeli tylko wzorek kwiaty znamionuje Gdzieś koperta do wysłania z wypełnionym czeka PIT-em Nikt na ciebie z eliksirem czy też mieczem oczekuje
Lecz przez okno wyglądając, słysząc miasta dźwięki Wzrok przykuwa twój…młodzieniec na czarno ubrany Za nim leżą rozsypane kwiatów wonnych pęki A on patrzy w twoją stronę, uśmiechnięty, zadumany
Machnął ręką na pożegnanie mijając mężczyzn, psy, kobiety Poszedł dalej tworzyć światy, z myśli swych wszelakich Kiedyś w porze twego święta, znów nadejdzie czas poetów Może znów zapuka do drzwi snu, zgadnij, kto to taki?
Na biurku spoczywa wielka pergaminu karta Rycerz w zbroi mieczem włada, piórem zaś poeta W mym umyśle otwiera oczy myśl tak uparta Jak napisać poemat pod tytułem kobieta?
Chociaż oczy pokrywa mrok nieświadomości Na palecie słów rozrabiam wyobraźni kolory Nie ujrzawszy Cię nie mam nikłej wiadomości O tym jak wyglądasz podpowiedzą mi amory
Ciekawość zapisana jest w naszych sercach Albowiem księgi myśli dawno już otwarte Czy dolecą do nas niczym wieść prorocza? Kurier dziki ptak trzyma w dziobie kartę
Zwinięty w rulon jeden rozdział mego życia Rozwiniesz przy świecach dokładnie o północy Spojrzysz w okno. Będę, nie mając ukrycia Uśmiechnę się do Ciebie, przed kurtyną nocy
Zerwijmy ją zatem by w teatrze świata Zagrać sztukę, wśród promieni słońca Nazwijmy ją “Nasz wieczny dzień w kwiatach” Zastygnijmy. Posągi w splocie rąk do końca
Galeria ludzkich rzeźb wykutych ręką Boga Nas dwoje kroczących niczym Adam i Ewa Nad głowami błękit, pod stopami życia droga W sercach kwiat uczucia powoli dojrzewa
Zawszę przyjmę ich owoce z twojej gładkiej ręki Spożyję z wielkim smakiem. Dusza łakoma Moje biedne serce cierpi wciąż udręki Niech chcę wciąż o Tobie pisać
Pod błękitem nieba szybują z radością ptaki Tłumy pielgrzymów podążają w stronę słońca W cieniu drzew, odpoczywa. Kto taki? Ten, który nie przeczytał Księgi Życia do końca
Twarz z pozoru surowa, pozostaje w skupieniu Na grzbiecie płaszcz z niebieskim podbiciem Rozwija wartości duchowe, w ciągłym dążeniu Do poznawania wiedzy, która duszy odbiciem
Lustro źródlanej wody ofiaruje spragnionym Tak jak księgi, odświeżenie każdej części ciała Ten kto życia i mądrości wiecznie spragniony Podnosi się, gdy ogień niebios czerwienią się spala
Stateczny krok drogą, krętą zagadkami życia W ręku laska, by uniknąć przykrych potknięć Fałd płaszcza do zapalonej latarni okrycia Światło oświetleniem ziemi, doświadczenia dotknięć
Dysponując wiedzą, którą z czasem nabywamy W stosunku do niewiedzy, ileż warte poznania Tyle będziemy wiedzieć, ile zapamiętamy Na drodze rozwoju. Do umiejętności zdobywania
Gdzieś w przestrzeni ogień, zapachy wieczerzy Spostrzegają Eremitę, zapraszają w kręgi ciepła Posłuchają opowieści. Kto zechce nie uwierzy W radość doświadczeń, lub od których skóra cierpła
Gdy natury prawa miłosiernym zamkną oczy On rozpocznie medytacje, codzienną karmę duszy Rankiem jego nieobecność nieco ich zaskoczy Eremita w dalszą drogę dawno już wyruszył
Za wiedzą, nową z dróg. Jest ich przecież wiele Zostawił w podzięce księgę. „O miłości dla bliźniego” Dobro powraca. Czasem gest, czasem tak niewiele Każdy Eremitą lub proszącym do ogniska swego