Unoszę Cię, gdy śpisz na kłodzie drewna Motylu po zimowym śnie, otwierając oczy ku wiośnie Kłody drewna wokół, żyjesz, śpisz. Kolejny czas Drewno spada wokół. Ty wciąż żyjesz. Bóg tak chce
Wokół wiatr. Poruszasz skrzydłami by obudzić moc Przenoszę Cię w bezpieczne miejsce, bez chłodu,deszczu Byś żył jak ja. Obudzony z mroku zimy. Dla wielkiej radości Ćwiczysz ruchy skrzydeł. Jesteś coraz bardziej pewny życia
Gdy modlę się w pokoju obok, ty unosisz skrzydła w górę Widzę przez szybę jak odlatujesz ku swojemu światu Natura daje nam obraz korzystania, możliwości spojrzenia W rzeczach najmniejszych Bóg jest największy
Niedziela. Poranek budzą dzwony Mieszkańcy Czerska podążają drogą Ku świątyni Bożej. Przyjaciela dusz Słońce uśmiechem gładzi twarze
Wchodzę niskim murem. Ruiny zamku Pamięć świetności Księstwa Mazowieckiego Dotykam chłodu murów, kart historii dziejów Szum wiatru w słowach dawnych kronik rodu
Kręte schody wież. Widoki,. Klimat pasji Względem poezji, fotografii. Jest radość w sercu Bolesław IV Warszawski wyruszył stąd by nadać Ziemie moim przodkom na Mazowszu Wschodnim
Powrót myśli do czasów gdy tętniło tu życie Bóg, etyka rycerska, honor wobec kobiet Trzask pochodni, śmiechu gwar, dobro księstwa Na granicy dwóch światów pośród cennych wartości
Wychodzę główną bramą. Mijam kasę biletową Ludzi wychodzących z kościoła, przy organach Łączy nas miłość do Boga, do tej ziemi i historii Do wartości ponad czasem. Jak muzyka dzwonów
Za ogrodzeniem z palisad drewnianych, na sztorc postawionych Czterech konnych, po dwóch przy bramach czuwa z pochodniami Niewiasty, rycerze i dzieci śpią snem spokojnym pod skórami Oby Bóg zachował nas i naszą ziemię w opiece
Mrok zasłony sny, przewrócony odruchem na drugi bok Niemoc słowa, ciała, projektor wzroku z kolejną taśmą Film, którego nikt nie zna początku i zakończenia Może był, może jest rzeczywistością? Prawdą? Historią?
W oddali szachownica pół oświetlona blaskiem księżyca Za ciemną ścianą lasu świat żyje swoim niepisanym prawem Z mocnymi zębami, wzrokiem, słuchem i szybkością Laur przetrwania do czasu kolejnego zwarcia
W głowach managerów spokój przed walką o udział w rynku Nawierzchnię wykładziny czesze maszyna piorąca Ochroniarz podrzuca kartę magnetyczną do góry Magiczne liczby. Fakty przemówią jutro na zebraniach
Miejsca istnieją, zmieniają się z czasem z biegiem lat Poza błękitem nieba, drewnem chat, mokradłami, lasem Jestem tu. Wyrwany z objęć skórzanych foteli i luster ścian Śpijcie wiecznie w pokoju. Wielcy Architekci Rodu
Dzikość w głębi serca zamknięta na skobel I na dnie otchłani duszy w mroku spoczywa Zapalić świecę w ciszy czterech ścian pokoju To jakby obudzić cień wilka na murze
Mogłem być niepokornym w ciemnych kniejach W kłów biel pokazywać na powitanie Zapierać się łapami o ziemię opornie Dopóki Twój zapach nozdrzami nie zawładnął
Nie ma takiej siły, gdy zmysły owładnięte Na nic warknięcie, skomlenie czy nora W czerwonej szacie zachodu słońca Ze wzgórza donośne rozlega się wycie
Podążać za śladem Twych stóp z pyskiem zwieszonym Boże! Jak to w środku wnętrzności rozrywa Za Tobą w ogień, czas wszelki, przestrzeń Choćby do zatracenia. Pod nóg Twych płomieniem
Pod błękitem nieba szybują z radością ptaki Tłumy pielgrzymów podążają w stronę słońca W cieniu drzew odpoczywa. Kto taki? Ten który nie przeczytał Księgi Życia do końca
Twarz z pozoru surowa pozostaje w skupieniu Na grzbiecie płaszcz z niebieskim podbiciem Rozwija wartości duchowe w ciągłym dążeniu Do poznawania wiedzy która duszy odbiciem
Lustro źródlanej wody ofiaruje spragnionym Tak jak księgi, odświeżenie każdej części ciała Ten kto życia i mądrości wiecznie spragniony Podnosi się, gdy ogień niebios czerwienią się spala
Stateczny krok drogą krętą, zagadkami życia W ręku laska, by uniknąć przykrych potknięć Fałd płaszcz do zapalonej latarni okrycia Światło oświetla ziemię, doświadczenia dotknięć
Dysponując wiedzą, którą z czasem nabywamy W stosunku do niewiedzy, ileż warte poznania Tyle będziemy wiedzieć, ile zapamiętamy Na drodze rozwoju. Do umiejętności zdobywania
Gdzieś w przestrzeni ogień, zapachy wieczerzy Spostrzegają Eremitę, zapraszają w kręgi ciepła Posłuchają opowieści. Kto zechce, niech uwierzy W radość doświadczeń, lub od których skóra cierpła
Gdy natury prawa miłosiernym zamkną oczy On rozpocznie medytację, codzienną karmę duszy Rankiem jego nieobecność nieco ich zaskoczy Eremita w dalszą drogę dawno już wyruszył
Za wiedzą, nową z dróg. Jest ich przecież wiele Zostawił w podzięce księgę „O miłości dla bliźniego” Dobro powraca. Czasem gest, czasem tak niewiele Każdy Eremitą lub proszącym do ogniska swego
Siedzę na drewnianych schodach starego młyna Każdy ma siedlisko zatrzymanego czasu i wspomnień Czarne ręce drzew wznoszą się do góry Jeśli noszą w sobie ślady krwi
To siłą natury, nie własnego sumienia
W dole lustro strumienia toczy się kołem żywiołu Można w nim przejrzeć całe swoje życie Obraz zamazuje się pod ręką wiatru Bądź pod chemią uczuć lub zanieczyszczeń z fabryki
Serce tłucze się jak wściekły pies po korytarzach duszy Rozbijam rytmem nóg podpalony rum na śniegu Kształtowanie własnego alter ego Boże, jak bym wciąż stał nad zadaniem przy tablicy!
Nie żądam od świata by mnie zrozumiał Bo sam nie wiem i nie znam wszystkiego Wilk wie, że musi żyć i przetrwać Ja też. Dopóki ktoś nam nie wejdzie w drogę
W kościele organista zagrzewa ręce, by zagrać Opus Po murach w blasku świec przenika cień uśmiechu Boga Każdy w coś wierzy i ma nadzieję A co mają zrobić Ci, którzy zgubili je po drodze
Wstaję, by podążyć ku dalszym drogom życia Wilk dopada ofiarę w ostatnim spotkaniu oczu Dopala się płomień rumu na zakrwawionej bieli śniegu Gaśnie jak życie, na poczet innego
Młyn burzy pianą spokój strumienia W którym nie wiadomo ile łez, ile wody Serce zasypia w korytarzu duszy Jak kruki na łonie ciepłych rąk drzew
Wszystko śpi w mroku, by obudzić się z chwilą Gdy znów przyjdzie dzień, czas, chwila życia Jedno życie, jedna droga Ku chwale, potępieniu, wielkiej niewiadomej
Z nastaniem nocy czas łowów nadchodzi Kto w dzień siły zbierał, ten pewien zwycięstwa Z legowisk zrywają się starzy i młodzi Rodzice nauczą swe dzieci męstwa
Aby nie umrzeć zwierz musi zabić Takie jest prawo przetrwania w życiu Nikt w sentymenty nie może się bawić Kto boi się walki niech żyje w ukryciu
Skrzydła rozwinął niczym sztandary Puchacz głoszący swą pieśń bojową Nagroda zwycięzcy karą ofiary Nie umiesz się bronić? Uciekaj z głową!
Głuche warknięcie, przewodnik czuwa Stado gotowe jest do ataku Już bezszelestnie przez las się posuwa Wódz strzyże uszami, coś rusza się w krzaku!
To renegatka! Zdradliwa wilczyca Szarpie swą zdobycz, zająca małego Czeka ją walka bardziej straszliwa Zemsta gromady, obrona łupu swego
Wilcza wspólnota zgodnie skoczyła Zdać by się mogło jak stwór olbrzymi Lecz walka bynajmniej się nie skończyła Co raz to samka chwyta kłami swymi
Starszyzna wilków jest doświadczona Mocnym pierścieniem wokół stanęły Wnet przeciwniczka padła zgładzona Z jej żeber potoki krwi popłynęły
Wtem tętent kopyt słuchać na drodze Podróżny się spieszy by deszcz nie zaskoczył Przy tej gromadzie wnet ściągnął wodze Nie raz mu śmierć patrzyła w oczy
Spotkał się wzorkiem z wodzem plemienia Powoli wyciągnął z olstra pistolet Czy mamy coś sobie do powiedzenia? A może chcesz poczuć jak rapier kole?
Wilk błysnął zębami, lecz nie atakował Cofnął się z drogi, wpił zęby w zająca A jeździec na koniu swym pocwałował Drogę oświetla pochodnia płonąca
Bo kto wierzy w siłę i Ród, ten nie zdradza Kto znaczy terytorium swe niechaj go strzeże Kochaj, szanuj, walcz, lecz rób wszystko W zgodzie, z sumieniem i ludzkiej wierze
Mieszkasz samotnie wśród leśnej głuszy W drewnianej chacie z dala od ludzi Spoglądasz daleko. W otchłań swej duszy To sen na jawie. Nikt Cię nie zbudzi
Po lesie rozbrzmiewa pogańska ballada Nić pajęczyny pośród Twych włosów Tu nie dosięgnie Cię święta zagłada W postaci klątwy płonących stosów
Nie masz na Ciele żadnego znamienia Na znak świadectwa żeś córką szatana Podążasz za głosem własnego sumienia Nie musisz przez ludzi być rozumiana
W miedzianym kotle tajemna mikstura Bulgocze coraz to barwę zmieniając Usiadłem przy stole. Niedźwiedzie skóry Po wnętrzu ciekawie się rozglądając
Zwierzęce czaszki, rogi, sztylety Zdobią tu każdą dosłownie ścianę To wszystko trofea mądrej kobiety Która zna sposób na wszelką ranę
Twa skóra pachnie wonnymi ziołami Z których sporządzasz maście, napary Magiczne znaki czynisz rękami Szepczesz zaklęcia wdychając opary
Twarz słońcem spalona wyraża skupienie Myślami jesteś w innej krainie Dziko spoglądasz w ognia płomienie „Wszystko przeminie, wszystko przeminie”
Piaszczyste drogi, złoty piach ziemi Unosi się płaszczem w słońcu Pod kopytami puszczonych wolno koni Gdzie pamięć i czas malowały obraz krwią
Na płótnie ziemi
Skąd jesteś? Pamiętaj tak jak to, dokąd zdążasz? Biegnij wraz z wilkami nocą ku żerowi Każdy ma swój by przetrwać
Mokre od łez aniołów włosy ziół i traw Które nad ranem urzeczone śpiewem Dadzą się okryć białą chustą By zapach i smak naparów leczył nas od trosk
Nikt Cię nie widzi Wszyscy czują Twoją obecność Oddech wiatru w firankach Zapach świec zgaszonych Twą ręką w mroku
Każdy przychodzi nawet po śmierci Dokończyć swoje sprawy Doglądnąć włości, pogładzić zmęczone twarze śpiących Strach w oczach psów. Spokój w duszach naszych
Żywi i umarli Z siół rozrzuconych po całym świecie Pamiętajmy o sobie w każdy czas Czas życia i śmierci
Póki nie staniemy gdzieś tam wysoko Przychodźmy tam Gdzie nasze serca i tęsknota Przywołuje głos ojców