Za ogrodzeniem z palisad drewnianych na sztorc postawionych Czterech konnych, po dwóch przy bramach czuwa z pochodniami Niewiasty, rycerze i dzieci śpią snem spokojnym pod skórami Oby Bóg zachował nas i naszą ziemię w opiece
Mrok zasłony snu, przewrócony odruchem na drugi bok Niemoc słowa, ciała, projektor wzroku z kolejną taśmą Film, którego nikt nie zna początku i zakończenia Może był, może jest rzeczywistością, prawdą, historią?
W oddali szachownica pól oświetlona blaskiem księżyca Za ciemną ścianą lasu świat żyje swoim niepisanym prawem Z mocnymi zębami, wzrokiem, słuchem i szybkością Laur przetrwania do czasu kolejnego zwarcia
W głowach managerów spokój przed walką o udział w rynku Nawierzchnię wykładziny czesze maszyna piorąca Ochroniarz podrzuca kartę magnetyczną do góry Magiczne liczby, fakty przemówią jutro na zebraniach
Miejsca istnieją, zmieniają się czasem z biegiem lat Poza błękitem nieba, drewnem chat, mokradłami, lasem Jestem tu, wyrwany z objęć skórzanych foteli i luster ścian Śpijcie wiecznie w pokoju, Wielcy Architekci Rodu
Gorący wiatr szeptem mknie wśród dzikich traw Baśnie szumią słowem pośród ramion drzew Spadają złote guziki z płaszcza nocy A ja tańczę na Wzgórzu Radości
Potargany włos opada na organami Muzyka serca odbija się echem rzeki Kocham burzę krwi w żyłach Życie jak galop, trzeba chcieć
Dzień, noc, blask, mrok, pogoń za krzykiem Stoczyć się kamieniem w deszczu Łzami otwierać klatki ptakom emocji Było źle, musi być dobrze!
Kiedy myślę tak, o tym gdy byłem mały Piękny czas, cudny czas, wszystko się pochowało W zakamarkach szuflad, na zdjęciach pamięci Nie cofnę już czasu, choćbym zegar nakręcił
Nie cofnę
Kiedy myślę tak, o tym gdy byłem w szkole Ucząc się algebry z wielkim mozołem Wiatr porwał kartki, deszcz przysiadł na słowie Pozostało mi tyko to, co mam w głowie
Na zawsze
Lecz
Dopiero teraz żyję, gdy ciebie mam Dopiero gdy piszę, śpiewam, dla ciebie gram Poczułem sedno istnienia, świata roztańczenia Bo odnalazłem cię moja muzo!
Kiedy myślę tak, o tym gdy byłem mały Zawsze czegoś z biegiem lat, mi brakowało Bicie serca jak dzwon, myśli w duszy zamglone Ciało, w zadumie wiecznie lekko zgarbione
Ze smutku
Kiedy myślę tak, o tym gdy byłem w szkole Patrzyłem na ciebie, z wielkim oczu mozołem Zapisałem tę kartkę, kleks nie przysiadł na słowie Pozostało mi tylko to, co mam w głowie
Empirysta, wolny słuchacz, w ramach Koła Miłości Więcej na wykładach, niż na ćwiczeniach Zastanawiam się dotknięty chemią uczuć Korepetycji znikąd Szukam odpowiedzi na pytania w księgach Dlaczego i jak warto Cię kochać? Mój ty problemie badawczy Zawarty w konturach ciała i kącikach uśmiechu Stan uczuciowy w skupieniu ciągłym To w skali ogólnej, a w ujęciu szczegółowym Po prostu nie zasnę, bo łazisz mi po głowie Cecha niezależna – jak zachować spokój? Wytrzeć z pamięci gąbką zależne Owszem, wzięło mnie, a jestem sobą Dumny i niezależny mężczyzna z zasadami I tak się karmię, bo nie ma nic lepszego Jak wytłumaczyć sobie samemu…siebie Owszem istnieje taka hipoteza, że miłość istnieje Ale moment! Ja dopiero jestem w korytarzu Mogę nie wejść do sali jak nie zechcę Mnie to nie dotyczy I co? I tyle z tych płonnych odczytów Okraszonych salwami chichotu naiwności Że mnie nie ruszy, będę twardy Roman Bratny się znalazł Trzeba było chodzić na ćwiczenia
Oczy i twarz Nieruchomy obraz lustra nie do przeniknięcia Tajemnice zamknięte na klucz w szufladzie duszy Ty się spowiadasz, ty jesteś sobie spowiednikiem
Znamy się? Znam Cię taką, jaką chciałabyś żebym znał Złudzenie trwa dopóki nie zdradzisz się A elementy puzzli przestaną pasować do siebie
Wczoraj Pani X, dzisiaj Pani Y, jutro Pani Z Zmieniasz twarz, znikasz w mroku iluzji Pytania biegną w pościgu za odpowiedziami Byłaś, jesteś, będziesz sobą
Tylko dla siebie Odkrywam nowe karty w kolejnym rozdaniu Nieważne, kto wygra, ważne, kto ustala reguły Gdzie jest granica pomiędzy prawdą a prawdą?
Tam gdzie naiwność kładzie się spać z ufnością Każdy dzień może być dniem szczerości Lecz tylko ty wiesz czy jest ona prawdziwa Pozostaję jak pielgrzym w oczekiwaniu
Albo uwierzę, że to kolejny krok ku Tobie Lub znów zatrzymam się przed murem Nie jesteśmy sobą, dla siebie, o sobie Znamy się przecież jak para przyjaciół (?)
Wiem tylko tyle, ile wiedzieć powinienem Na wszelki wypadek, gdyby ktoś o Ciebie pytał Milczenie ukryte w kącikach warg Kontrola właściwego przekazu informacji
Uwierz w to, że ja wierzę Z kim naiwność podpisała dziś układ o przyjaźni? Kim jesteś, kim jestem? Paradoks kłamcy w praktyce stosowanej?
Nie, system bezpieczeństwa na życie Nikt nie może wiedzieć o Tobie wszystkiego. Na pewno wiesz wszystko o sobie?
Zamiast czarować o wielkich perspektywach Snuć plany na przyszłość, przenosić złote góry Zastanów się czy na pewno tego chcesz Żeby dowód miłości nie stał się przekleństwem
Miło jest pójść do łóżka przeżyć cielesne uniesienia To nosi za sobą pewne konsekwencje Nie oczywistość, nie kazanie moralne Po prostu bardzo łatwo zostać katem dziecka
Obudzić się w przekonaniu własnej młodości Nieprzygotowania do życia w rodzinie Uciec z tonącego okrętu w poczuciu wypadku I robienia z siebie zniewolonego chłopca
Łatwo jest skorzystać z przyjemności życia Jeszcze łatwiej porzucić ciężar w szpitalu Pozbyć się przez balkon, śmietnik, cokolwiek Balast w młodości jest niepotrzebny?
Ktoś Ci o tym kiedyś przypomni Własne sumienie, twarz zapłakana dziecka Nie umiesz zapewnić przyszłości nowego życia Nie niszcz go własną naiwną głupotą!
Jadę przed siebie, po drodze życia Koniem biegu lat, wśród zegarów czasu Z sakwami marzeń, chwilami wyrzeczeń Z rozsądkiem pod pachą, w mroku
Z latarnią intuicji Czasem cel jest konkretny, a innym razem Pęd tak bez celu ku zachodom stepów Każda droga ma sens swój i koniec Ważne, że jadę, w pogoni za światem
Mijam pielgrzymów ku wielkim świątyniom Posągi wajdelotów na rozstaju dróg zastygłych W zamyśleniu Pokłon i szacunek ludziom, zwierzętom w tyle Znów przecież kiedyś uśmiechniemy się do siebie
Mapa oczu niesie śladami miast, pól bitewnych Pejzaże zdarzeń, chwile w życiu ważne I w zasadzie świąteczne Świętem każdy dzień życia, każdy oddech kolejny