Barszcz „ukraiński” zabielany

Składniki:

  • Mięso z królika
  • Włoszczyzna
  • Mieszanka przypraw Wegeta
  • Mieszanka barcz ukraiński
  • Śmietana

Sposób przygotowania:

Opłukać mięso, wraz z przemytą i pokrojoną włoszyczyzną wrzucamy do garnka. Gotujemy. Po pojawieniu się wierzchniej zawiesiny (szumowina) w trakcie gotowania zdejmujemy ją łyżką. Doprawiamy wegetą i gotujemy aż do uzyskania wyrazistego smaku. Wywar uzupełniamy mieszanką barszcz ukraiński. Gotujemy razem. Po uzyskaniu smaku (jeżeli smak nie jest dla nas odpowiedni, możemy ewentualnie jeszcze doprawić wegetą), zabielamy śmietaną i jeszcze przez chwilę gotujemy. Można podawać z ziemniakami okraszonymi masłem. Smacznego :). Celowo nie nazywam tego barszczu ukraińskim, bo barszcz ukraiński w Polsce ma tyle wspólnego z Ukrainą co ryba grecka z Grecją :). 

Hałuski, grule, kwaśnica, „turystyczna” kuchnia Zakopanego

Minione wakacje w Zakopanem poza wędrówkami na szlakach, charakteryzowały się poznawaniem kuchni regionalnej nastawionej na odwiedzających. Dużym skupiskiem lokali gastronomicznych jest ul. Krupówki w centrum miasta. 

Napoje.

W lokalach tylko w określonych porach roku  są piwa regionalne. Obecnie można korzystać ze znanych na rynku marek, do których w niektórych lokalach dostaniemy (w zestawie) ciastka (słodkie i słone). 

Zupy. 

Kwaśnica na żeberku podawana w mniejszych bądź większych naczyniach. Ponadto ciekawe pod względem smaku polewki (m.in. zabielana zsiadłym mlekiem, z boczkiem i grzybami; polewka bryndzowa, rydzowa, żurek, szczawiowa, czy barszcz. W tzw. „daniach dnia”  rosół prezenetował się mizernie (woda z kluskami), co może świadczyć o tym, iż niska cena jest stosowna do niskiej jakości produktu, a restauratorzy liczą na wybór dań przez gosci ” z karty”.

 Dania główne.

 W tym przypadku nazewnictwo z karty zdradza chęć zaspokojenia ciekawości przez klientów już przed zamówieniem (np. gaździne jadło, warkocz maryny), odmiany kotletów – po zbójnicku, po cygańsku. Proste, znane dania jak pierogi, micha kiełbas – można się nasycić. Wspomniane dania tradcyjne „z nazwy” są lepsze i gorsze. To nie tylko kwestia naszych kubków smakowych, przede wszystkim warsztatu kucharza. Jeżeli warkorz maryny – grilowane mieso kilku gatunków – nie doprawione – nie znajdzie uznania w ustach klienta. W ramach dodatków hałuski (bardzo dobre tutejsze kluski – polecam z gulaszem), grule (regionalna nazwa ziemniaków), kluski ślaskie, zestaw surówek.  

Przy okazji pisząc o Krupówkach trudno nie wspomnieć o Oscypkach. Wzdłuż jednej z najbardziej rozpoznawalnych arterii miasta widoczne stoiska z serkami (bez certyfikatu) krowimi, mieszanymi, wędzonymi, do smażenia, po góralsku (pomysłowość w nazewnictwie nie zna granic), ponadto ze scypkami („odmiana” nazewnictwa serków niecertyfikowanych zauważalna w niektórych lokalach gastronomicznych). Są również stoiska z oscypkami (z owczego mleka, ew. mieszane z 40% dodatkiem mleka krowiego, wędzone, niewędzone) z widocznym certyfikatem. Powiadają iż najlepiej kupować oscypki nie na Krupówkach a w bacówkach na szlakach. Kupowaliśmy, również od znajomych górali. Świeże, smaczne. Widzieliśmy również jak ktoś w zakupionych oscypkach z bacówki zastał … nieżywe robaki. Jak widać natura ma swoje plusy i minusy względem czystości przygotowywania produktu na sprzedaż. Co do certyfikacji. Nie ma widocznej zgody na stoisku – może być kara, bo produkt chroniony. Z drugiej jednak strony, uzyskanie wszelkiego rodzaju pozwoleń zgód na wyrób serów które robili od pokoleń, dla wielu to nieporozumienie.  

Nie będę w tym miejscu polecał konkretnych lokali gastronomicznych, bo każdy z nas ma swój smak, pogląd. Będąc w Zakopanem, idźcie sami, spróbujcie :).

Moja kuchnia PRL

Parówki, mortadela, kefir z zielonym kapslem, śmietana z pomarańczowym, mleko tłuste (żółty kapsel), chude – z kapslem białym. Kto z tamtych czasów tego nie pamięta? Jadło się to, co się dostało w sklepie, akceptowało to, co było na talerzu. Święta? Nie to co dzisiaj – na święta się czekało, bo jedzenie było inne niż codziennie. Przynajmniej na tyle na ile można było sobie pozwolić.

Opakowania po produktach spożywczych mogły służyć i służyły do uzyskania gotówki – przykład butelek po napojach mlecznych (ewentualnie na wymianę na nowy produkt mleczny). Pamiętam, moją uwagę przykuwały puszki z szynką i plakaty z reklamą mięsa jagnięcego. Produkt tylko … do obejrzenia (cena).

Była mortadela z patelni, parówki, typowe nasze zupy. Dzisiaj obraz jak zza mgły.

Słodycze to oczywiście gumy w kulkach, Donald, Maomam, wata cukrowa, dropsy. Z cukierków mile wspomniam irysy, krówki.

W czasie upałów służyła woda sodowa z saturatora (z sokim lub bez), lub z syfonu w domu, cytroneta, sok pomidorowy z Bułgarii, lody bambino. Śmieszna była oranżada która niestety … farbowała język i usta :). Zamiast czekolady – wyroby czekoladopodobne, zamiast chipsów – prażynki.

Niezapomnianych wrażeń kulinarnych dostarczały bary mleczne z potrawami na widoku, tackami. Będąc starszym często z nich korzystałem. 

Zapewne o wielu rzeczach nie wspomniałem. Bardziej to o produktach spożywczych niż o gotowaniu. Istotnym jest to iż była to kuchnia kombinowana. Liczyło się to co jest w spożywczym, nabiałowym, mięsnym. Hipermarkety? Owszem na mojej Pradze były większe sklepy jak Prażanka czy Kijowianka, nie miały one jednak nic z wspólnego z dzisiejszą polityką sprzedaży obiektów wielkopowierzchniowych. Mimo wszystko to były lata mojego dzieciństwa, dlatego warto było :). Pozdrawiam serdecznie. 

Zawijaniec kaszubski czy Mozdrechowo? Rzecz o kuchni kaszubskiej

Władysławowo. Pobyt na wakacjach. Poza odpoczynkiem, zwiedzaniem również turystyka kulinarna :). Na pierwszy ogień poszedł bar „Smakosz” przy ul. Morskiej. Spory ruch. Duże porcje smacznego jedzenia. W porządku. W ramach „atrakcji” regionalnej „Zawijaniec kaszubski okazujący się być zrazem. Kolejny lokal „Skipper” to poprawna zupa rybna, sandacz. Sałatka z nadmierną ilością śmietany. Skipper charakteryzuje ładny wystrój w elementach typowo morskich i miła obsługa. Po kilku dniach wybraliśmy się z rodziną do chwalonej w necie Smażalni ryb u Golli – Klipper, przy ul. Gdańskiej. Ryby własnego połowu (dorsz rozpływal się w ustach), bardzo dobry żur, super obsluga. Toaleta? Tak powinna wyglądać toaleta w każdym z lokali gastronomicznych :). Na ścianach zdjęcia rodzinne obrazujące rybołóstwo, rzeźbiarstwo. Potwierdzam jakość.Odwiedziliśmy również „Bar u Mamy”, gdzie faktycznym wyróżnikiem było jedzenie robione „po domowemu”.O „Bosmanie” można napisać – był przedmiotem naszej wizyty – furory jednak nie było.  

To co zastanawia to fakt zróżnicowanych kart menu (krótkie, albo nadmuchane do granic podejrzliwości – mikrofala czy taki zasób kadrowy – co da możliwość realizacji każdego dania na świeżo?). 3-4 zupy rosół, pomidorowa, żurek, z drugich de volaille, schabowy, oczywiście ryby. Jak nie wiesz co pływa w Bałtyku możesz dostać mrożonkę, kwestia wiedzy. Restauracyjne zachęcanie do „kaszubskiego jedzenia” w postaci zupy kaszubskiej, zawijańca kaszubskiego. To jednak trochę tak jakbym zaproponowal … rosół mazowszański. Nie neguję, że pomysły na zupę czy zawijańca nie mogły mieć weny z tradycji. Zapytam jednak przekornie (mając w dyspozycji książkę „Tradycyjna kuchnia kaszubska” – i jestem mądry) – dlaczego nie „Brzadowo” (owocowa), „Grochowo z kwasna kapusta”, „Grzebowo”, „Mozdrechowo”, „Kwasno na kwasnym mleku”, „Rebionka”, „Wrekowo na gasenie” czy „Zuchel” ? Warto prezentowac walory regionu poprzez tradycje i obyczaj, także kulinarny. 

Czasami jest dystans. Bo turyści są przyzwyczajeni do tego co jedzą w domu i nie ma czasu na eksperymenty. No tak, ale przy takim założeniu, jakbym chciał zjeść schabowego – to nie musiałbym wyjeżdżać z domu :). Jadąc gdzieś poza obszar zamieszkania jesteśmy ciekawi świata – także pod kątem kulinarnym. Owszem – to coś, co nam podadzą może nam nie zasmakować, nie być zgodnie z naszymi gustami (patrz moje pierwsze spotkanie z rzepą), ale to jednak smak regionalny, tutejszy. Dystans nie jest wart dystansu również w przypadku np. „bo to kuchnia wiejska”. A ile razy na weselu pędzicie do stołu wiejskiego „z ciekawości” do szynki, ogórka, bimbru? No właśnie. Warto odkrywać stare horyzonty kulinarne na nowo – dla siebie i konsumentów. Ja z pewnością z kuchni kaszubskiej coś ugotuję, i to nie raz. Serdecznie pozdrawiam, życząc pozytywnych walorów smakowych.

Sztabin 2011 prace nad grobem Franciszki Kanty

Sztabin 2011 r. Opieka nad rodzinnymi grobami. W dniach 7-8 października 2011 r., reprezentanci rodu Olszewskich Jan (mój tata), Jacek (mój brat) i ja odwiedziliśmy rodzinne strony na Podlasiu. Celem naszej wizyty w Sztabinie k/Augustowa  była realizacja prac porządkowych przy grobie ś.p.  Franciszki Erbetowskiej, babci taty, prababci mojej i Jacka. Realizacja prac odbywała się w ramach sesji projektu  Opieka nad rodzinnymi grobami.


Franciszka Erbetowska (1901 – 1929) urodziła się w kaszubskiej wsi Wiele. Była żoną Antoniego Kanty, mamą Apoloni (później Olszewska) i Jana. W miejscowości Wiele pracowała jako nauczycielka. W okresie dwudziestolecia międzywojennego wraz z najbliższą rodziną Franciszka przenosi się z Kaszub, do miejscowości Kamień w Augustowskiem.  Rodzina Kanty przybywa na zaproszenie miejscowego proboszcza z parafii w Sztabinie, gdzie Antoni posiadając cegielnię wniósł znaczny wkład w odbudowę miejscowego kościoła (na skutek zniszczeń podczas I wojny światowej). Mając 28 lat (1929 r.) Franciszka umiera, osierociwszy męża i dwójkę dzieci.
W przeddzień wizyty na cmentarzu, odwiedziliśmy Jamiołki – Piotrowięta (gmina Sokoły, powiat wysokomazowiecki) by odwiedzić gniazda rodziny Olszewskich (stryjów Kazimierza i stryja Jana), Zambrów (spotkanie z naszą rodziną Mazewskich).  Po noclegu, wczesnym rankiem wyruszyliśmy dalej, by około południa być już cmentarzu w Sztabinie. Na całokształt naszych prac składały się malowanie krzyża, usunięcie chwastów, utworzenie grodzenia i zawieszenie tabliczki. Na koniec oddaliśmy cześć Franciszce modlitwą i chwilami ciszy.
W Sztabinie również nie obyło się bez spotkań rodzinnych. Spotkaliśmy siostrę babci Teresę Nawrocką z domu Kanty (ciocia mojego taty). Po odwiedzeniu grobów (w tym symbolicznego grobu męża Franciszki, majora AK Antoniego Kanty, zamordowanego w lipcu 1945 r. przez Armię Czerwoną i LWP w ramach tzw. Obławy Augustowskiej), odwiedziliśmy jeszcze dom naszej rodziny Popławskich. Na wieczór 8 października powróciliśmy do Warszawy.   Marcin Bartłomiej Olszewski

Ku pamięci Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego

W październiku 2007 r. Prezydent Rzeczpospolitej Polskiej Lech Kaczyński w ramach odwiedzin najlepszego pod względem wyników gospodarstwa rolnego w powiecie, odwiedził zagrodę mojego brata stryjecznego, Wiesława Olszewskiego i jego rodziny w miejcowości Wnory – Wiechy (gmina Kulesze Kościelne, powiat wysokomazowiecki, województwo podlaskie). W spotkaniu uczestniczyli m.in. mój brat Wiesław, bratowa Celina, bratanice Emilka i Karolina, bratankowie Tomek i Mariusz, stryj Kazimierz Olszewscy.

Mimo powagi atmosfery na zewnątrz (namioty, ochrona itd.) w domu Pan Prezydent był jak każdy z nas zwykłych ludzi, naturalny, uśmiechnięty, można było z nim porozmawiać o wszystkim. Pan Prezydent w żaden sposób nie dał odczuć domowników, iż traktuje ich z góry. Wręcz przeciwnie. Serdeczna atmosfera udzielała się do końca spotkania. Na końcu rodzina Olszewskich uwieczniła wspólnie spędzony czas z Panem Prezydentem na pamiątkowym zdjęciu rodzinnym, traktując gościa w osobie Prezydenta – przede wszystkim jako człowieka, który został z należytym szacunkiem przyjęty i ugoszczony.

Mowa pożegnalna dla Babci

Panie i Panowie, drodzy goście, czcigodna rodzino, żegnamy dziś Apolonię Olszewską z domu Kanty. Czy naprawdę żegnamy? Nie. Kiedyś spotkamy się z nią na niebiańskich łąkach, bo takie jest nasze przeznaczenie. Pozostaje w naszych sercach, wspomnieniach. W rzeczach wielkich, jak malarstwo, muzyka, które dzięki talentom danym od Boga będą ją przypominać. W kolorach kwiatów i pejzaży, w dźwiękach organów ….
Przeżyła roboty w Niemczech podczas II wojny światowej. Ledwo  umilkły działa frontów, biegła za aresztowanym przez NKWD ojcem, mjr AK Antonim Kanty. Okrzyk „tato, tato”, ręce skute drutem i … wiadomość o mordzie ojca, kolejny wstrząs dla 23 – letniej wtedy córki.   
Mimo wielu przykrych zdarzeń, potrafiła sprostać życiu codziennemu, samotnie wychowując troje dzieci po śmierci męża Czesława. Pozostanie dla nas wzorem przekładającym wygody nad trud i powinności, jako kochająca córka, żona, mama, babcia.
Nade wszystko kochała rodzinę. Jako żona Czesława, mama Danuty, Jana, Grażyny. Z nieustannym uśmiechem, cierpliwością i zabawą wobec dzieci, wnucząt, prawnucząt. Z życzliwością dla gości w domu, znajomych.
Kiedyś, malując obrazy rzekła do mnie „Pamiętaj, aby przede wszystkim być dobrym i życzliwym wobec ludzi”. Jej mądrość, nauka w wychowaniu rodzinnym stała się drogowskazem dla kolejnych pokoleń. Dzięki Apoloni nasz świat jest dobrą drogą postępowań człowieka. Odkryliśmy także, jak można patrzeć na świat – ten stworzony przez Boga i ten zatrzymany w czasie. W jej pięknych obrazach, gdzie kwiaty jak żywe, a pejzaż gdyby mógł, zadrgał by uniesieniem wiatru.  W poruszanych klawiszy organów. W zapachu ciepła i tradycji domu, także w tradycyjnej kuchni.
Kochaliście ją przez całe życie. Wiem że byłaby tym zachwycona. Pamiętacie jej niezwykłą gościnność, serdeczny uśmiech, dwa dołki (które odziedziczyłem w policzkach), wspaniałą sztukę w różnorodnych formach. Przepis na Kutię zabierze ze sobą do grobu. Babcia wspaniale potrafiła się cieszyć. Mam nadzieję że zapamiętacie ją właśnie taką. Spójrzcie na jej obrazy, muzykę i zapamiętajcie ją jako najwspanialszego człowieka o wielkim sercu.
Apolonio, nie żegnamy się … Jesteś wśród nas, duszą, wartością, sztuką… Dziś podasz ręce tacie Antoniemu i mamie Franciszce Erbetowskiej, by podążyć ku łąkom niebiańskim. Od dziś także ponownie rozstawisz sztalugę, dobierzesz farby, by kwiaty i pejzaże w niebie przenieść na płótno. By zagrać na organach chórałowi Aniołów.
Zawsze byłaś i będziesz z nami, także tu i teraz głaszcząc nas po buziach z wiecznym uśmiechem na twarzy…
Mamo, babciu, prababciu, Pani Apolonio … dziękujemy za wszystko

Jan Olszewski (1946 – 2014)

W dniu 1 kwietnia 2014 r., o godz. 14.00 odszedł do domu Pana, ojciec mój, Jan Olszewski. Z uśmiechem i historią, dobrą książką, z sympatią do sztuki (m.in. teatru), sportu (były zawodnik klubu Mazur Ełk w boksie), jazdy konnej, rodzinnej genealogii, z szacunkiem do ludzi. Nauczyłeś mnie historii, życia, walki, spokoju. Wszystkiego, czego mogłeś. Teraz konno będziesz pokonywał niebiańskie przestworza. Dostałeś imię po bracie swojego taty – Janie Olszewskim, zw. Katyńskim (zam. w kwietniu 1940 r., w Twerze). Imię Jan towarzyszy rodzinie od wieków. Imię Jan, z szacunku wobec Ciebie, jako mojego ojca osoby ma również mój syn – Jan Marcin Olszewski. Z kontynuacją przekazanych przez Ciebie wartości. DZIĘKUJĘ ZA WSZYSTKO, TATO ….

MOWA POŻEGNALNA NA POGRZEBIE TATY

Moi drodzy, żegnamy dziś Jana Olszewskiego, syna Apolonii i Czesława, naszego ojca, brata, wujka, kolegę. Pisząc ten tekst po północy przed pogrzebem, będąc już mocno zmęczonym, przypomniała mi się scena z naszego wspólnego życia, gdy po nocnej jeździe z Warszawy, krótkim śnie, ujrzałem poranek na Mazurach w Klusach /Orzysza – miejscu urodzenia taty. Wtedy też byliśmy zmęczeni. Sama radość dotarcia do początku życia ojca, dla mnie jako chcącego poznać, dla niego chcącego pokazać była czymś wielkim.  

Początek życia z Twoich opowieści. Wiele scen. Biegnący sąsiedzi do Apolonii i Czesława „bo mały Janek się topi w jeziorze”. Zadowolenie Twej mamy a mojej babci, z uwagi na wielki talent i dobrze zapowiadającą się karierę bokserską w klubie Mazur Ełk. Miałeś serce do walki o życie, brałeś je takim, jakie w danym momencie dał Ci los.

Przemierzając tereny Ełku, Łomży wsłuchując się w Twe relacje odnotowałem w myślach fakt główny. Bardzo kochałeś swoją rodzinę. Do końca. Od zawsze pomocny rodzicom, Apolonii, Czesławowi. Z wielu naszych wspólnych rozmów płynie wielka miłość do sióstr – Danuty i Grażyny. Od małego trzymaliście się razem, w dobrych i złych chwilach. Kochany brat.

Dzięki swemu ojcu, Czesławowi „zaraziłeś się” miłością do gniazd naszych rodzin, obecnych  także tu i teraz. Zawsze śmiałeś się ze mnie ze dzwonię na Podlasie „iż będę”. Ty jechałeś i byłeś. Zawsze lubiany, zawsze z przygodami. Gdy miałem 10 lat zaraziłeś mnie tym samym. Szacunkiem do rodziny. Wartością poznawczą. Nieważnie gdzie jesteśmy. Ważne skąd pochodzimy. To jest dla mnie święte.

Jako mały dzieciak zadałem Ci w domu pytanie „co czytasz”? I zaczęła się przygoda z historią. Dzięki Tobie już w 7 roku życia w 1983 r. przed szkołą wiedziałem o Katyniu. Godzinami słuchałem Twych opowieści o pradziadku, majorze AK Antonim Kanty, braciach dziadka służących w 2 Pułku Ułanów Grochowskich im. Generała Józefa Dwernickiego, czy partyzanckiej służbie dziadka Czesława w Narodowych Siłach Zbrojnych. Byłeś kopalnią wiedzy. Przede wszystkim powtarzałeś iż aby zrozumieć historię, trzeba sięgać do genezy, analizować okres publikacji, wyciągać wnioski. To kolejny przykład przełożenia pasji – tym razem do historii, książek z ojca na syna. Nauczyłeś mnie jak patrzeć na świat historii, jak go rozumieć. Dostałeś imię po bracie ojca – Janie Olszewskim  zwanym Katyńskim zamordowanym przez Rosjan w kwietniu 1940 r. w Twerze. Od imienia do historii.

Poczucie humoru. Czasami mówiłeś tak, iż trudno było uwierzyć, czy to prawda i łatwo było się nabrać. Często śmialiśmy się do rozpuku z różnych sytuacji. Oczywiście, że nie o wszystkich opowiem, bo zostawiliśmy to tylko dla siebie. Do każdego z uśmiechem, żartem, pomocą. Miałeś wielkie serce i dobroć wobec ludzi, także nieznajomych.

Nie płaczę, bo wiem że Tego byś nie chciał. Byłeś bardzo wrażliwym człowiekiem, jednocześnie jeżeli taka była potrzeba twardo pochodząc do pewnych spraw. Jak smakuje życie, tak smakuje życie. Pokazywałeś je nam takie jakie jest, nazywając rzeczy po imieniu.

Dzisiaj żegnamy Cię ku tej ostatniej z dróg. Odchodzisz ku spotkaniu  z rodzicami: Apolonią, Czesławem, jak również Twoimi bezpośrednimi przodkami w osobach m.in. Teofila i Walerii Jamiołkowskiej, Jana i Reginy Śleszyńskiej, Józefa i Gertrudy Modzelewskiej, Franciszka i Elżbiety Kruszewskiej, Wojciecha i Marcyanny Janiszewskiej, jak również protoplasty rodu Olszewskich, rycerza Włosta z Maruszyna założyciela Olszewa Przyborowa.

Bierz konia, jak zwykle ściśnij udami i jedź ku niebieskim przestworzom, korzystaj z niebiańskich bibliotek i ksiąg historycznych.

Nigdy już nie pojawi się na naszej rodzinnej ziemi tak wspaniały człowiek jak ty. Dzisiaj żegnamy Cię, ale kiedyś będziemy znów będziemy razem. Kiedy patrzę na swego syna a twego wnuka Jana Marcina Olszewskiego – nawet nie masz pojęcia jak się cieszę iż mam Jana na ziemi. Naznaczyłeś go w ostatnich rozmowach na swego następcę – niech się stanie zgodnie z Twoją wolą, sam podjąłeś decyzję w oparciu o obserwacje.

Żegnaj ojcze, bracie, wujku, kolego. Przede wszystkim wspaniały człowieku. JANIE, KOCHAMY CIĘ I NIGDY NIE ZAPOMNIMY.  

Pamięci zmarłym

Ku czci wszystkim którzy odeszli z tego świata, a którym zawdzięczamy tak wiele. Requiescat in pace. Amen.

Spotkanie w mieście oczekujących 

Spotykamy się w każdą niedzielę, o tej samej porze,
Czas nie kończy się wraz z zamknięciem oczu,
Na głową szarość dnia i chmury,
Przeglądające się w przetartym kamieniu marmuru,

Rozpalam płomień ciepła nad naszymi duszami,
Okrywam je przed płaczem aniołów nad ludzkim losem,
Modlę się….
Drzewa wznoszą ku niebu suche ze starości ręce,

Wędrujemy wciąż w poszukiwaniu siebie,
Ja po alejach uśpionego Miasta Oczekujących,
Wy po miejscach swoich niedokończonych spraw,
W pół drogi, pomiędzy życiem a śmiercią,

…..pamiętam

Kiedyś się spotkamy, kilkanaście pięter wyżej,
W błękitnej poczekalni Sądu Ostatecznego,
Oczekując na kierunek dalszej drogi,
Bo wielką niewiadomą jest przeznaczenie,

Dziś rozmawiamy tam, gdzie czas nas zastał,
Szukając odpowiedzi na to, czego nam zabrakło,
Co straciliśmy, gdy w sercu pozostała pamięć,
I łzy Aniołów zastygłe snem spokojnym na wszystkim,

Płomień zamyślenia szarpie strunami wiatr,
Światło znicza może zgaśnie, lecz nie światło nadziei,
Że kiedyś zobaczę Was powstałych z mroku ziemi,
Kocham, dlatego tu jestem.

Marcin Bartłomiej Olszewski

Historia rodu

Uwaga formalna – przedstawiony poniżej materiał nie stanowi opracowania naukowego, a jedynie możliwy (nierzadko hipotetyczny) do przedstawienia na tym etapie wiedzy fragment historii rodu Woyciechowskich (Wojciechowskich) w zarysie ogólnym, jak również w odniesieniu do własnej linii przodków i najbliższych. Każda osoba powiązana zatem pochodzeniem z rodem Woyciechowskich (Wojciechowskich) w formie konkretnie uzasadnionej argumentacji ma prawo poprzez Dział Korespondencja zgłaszać stosowne uwagi, uzupełnienia do poniższej treści.

Wedle nieudokumentowanej wiedzy idąc za przekazem ustnym o rodzie Woyciechowskich wiadomo bardzo niewiele. Znaną z tegoż rodu jest moja prababcia Felicja de domo Woyciechowska (później Wiśniewska). Prababcia miała prawdopodobnie niezbyt szczęśliwe dzieciństwo. Jej mama a moja praprababcia Woyciechowska, zakochała się w rosyjskim cyganie i porzuciwszy warszawską Pragę i córkę Felicję, (XIX w.) wyruszyła w głąb Rosji z ukochanym. Z tego co mi wiadomo prababcia Felicja część młodzieńczego życia zamieszkiwała w kamienicy w Warszawie, przy ul. Bednarskiej. Potem po ślubie z Wacławem Wiśniewskim zamieszkiwali na warszawskiej Pradze, gdzie na świat przyszedł mój dziadek, Władysław Wiśniewski.

Prababcia Felicja Woyciechowska umiera w 1969 r. i zostaje pochowana przez moją mamę na cmentarzu Bródnowskim.

Tu ślad się urywa. Podobnie zresztą, jak z ciekawostką o której wspomniałem już w innych miejscach – wiadomo iż wujem prababci Felicji Woyciechowskiej był baron von Bock, pochowamy na cmentarzu Powązkowskim.