Moja kuchnia PRL

Parówki, mortadela, kefir z zielonym kapslem, śmietana z pomarańczowym, mleko tłuste (żółty kapsel), chude – z kapslem białym. Kto z tamtych czasów tego nie pamięta? Jadło się to, co się dostało w sklepie, akceptowało to, co było na talerzu. Święta? Nie to co dzisiaj – na święta się czekało, bo jedzenie było inne niż codziennie. Przynajmniej na tyle na ile można było sobie pozwolić.

Opakowania po produktach spożywczych mogły służyć i służyły do uzyskania gotówki – przykład butelek po napojach mlecznych (ewentualnie na wymianę na nowy produkt mleczny). Pamiętam, moją uwagę przykuwały puszki z szynką i plakaty z reklamą mięsa jagnięcego. Produkt tylko … do obejrzenia (cena).

Była mortadela z patelni, parówki, typowe nasze zupy. Dzisiaj obraz jak zza mgły.

Słodycze to oczywiście gumy w kulkach, Donald, Maomam, wata cukrowa, dropsy. Z cukierków mile wspomniam irysy, krówki.

W czasie upałów służyła woda sodowa z saturatora (z sokim lub bez), lub z syfonu w domu, cytroneta, sok pomidorowy z Bułgarii, lody bambino. Śmieszna była oranżada która niestety … farbowała język i usta :). Zamiast czekolady – wyroby czekoladopodobne, zamiast chipsów – prażynki.

Niezapomnianych wrażeń kulinarnych dostarczały bary mleczne z potrawami na widoku, tackami. Będąc starszym często z nich korzystałem. 

Zapewne o wielu rzeczach nie wspomniałem. Bardziej to o produktach spożywczych niż o gotowaniu. Istotnym jest to iż była to kuchnia kombinowana. Liczyło się to co jest w spożywczym, nabiałowym, mięsnym. Hipermarkety? Owszem na mojej Pradze były większe sklepy jak Prażanka czy Kijowianka, nie miały one jednak nic z wspólnego z dzisiejszą polityką sprzedaży obiektów wielkopowierzchniowych. Mimo wszystko to były lata mojego dzieciństwa, dlatego warto było :). Pozdrawiam serdecznie.