Oddać siebie, zaufać, wierząc w ten jedyny raz Kochać, bez względu na wszystkie za i przeciw Z akceptacją własnej winy i wymogów do spełnienia „Zmień się, broń się „ Nie zostałem Ideałem Roku
Powrót do rzeki nad niebem nadziei, aby przebaczyć Poważne słowa, do czasu pierwszych grzmotów błyskawic Łzy deszczu na twarzach, z krzykiem wypomnień One zawsze pozostają w talii kart pamięci
Jest dobrze, nie każdy musi pasować do siebie Ból minął, pod tęczą spokojnego zrozumienia Dziś oddaleni, podążamy ku własnym światom Jak te grzmoty burzy, po których pozostał
Ostatnie światła pociągu nadziei Pojechałeś pomóc duszy swej, ciału Zostałem z tym wszystkim na peronie W uścisku serdecznych dłoni przyjaciół
Smutek rozrywa, smutek prowadzi Ku ciemnym zaułkom dzielnicy Brzęk drobnych monet, w ręku szkło tanie Utonąć? Nie. Porozmawiać, przetrwać
Wyszedłem, by nie wylecieć przez okno Na moście wspominam „Sokoła” i „Juno” Nie skoczę w toń, choć krew się burzy Szum rzeki w głowie, improwizacja w ustach
Deklamacja nad rzeką, Mam nadzieję, że tym razem dasz radę
Blade światło dnia, szarość chmur, tynków Czas wolno płynie wśród czerwieni cegieł Każdy dzień podobny do poprzedniego Zegar bijący krokami tych samych ludzi
Przez mgłę oczu w podwórzu Wehrmacht Lub Kozacy z szablą nad proletariatem Tłumy ludzi w opaskach z Gwiazdą Dawida Stare mury klimatem tylko dla filmu
Odjechali. Cisza przerwana krzykiem kłótni Spraw rodzinnych, brzękiem szkła, płaczem Przeciągły wrzask, ostatnie uderzenie Znowu tłumy, karetka, ktoś ją wypchnął z okna
Stary zegar nakręcany wedle czasu dnia sąsiadów Wszystko ma odpowiedni czas i miejsce Gruby z gazetą, potem z psem, kolegami W odwiedzinach rzędy czarnych samochodów
Płomień słońca odchodzącego ze sceny Swąd podpalonych śmietników, ogień w szybach Codzienne zakończenie spektaklu na wieczór Przyjechali, gaszą, jutro też się podpali
Zamykam okno, zasypiam wraz z pamięcią Co jutro może być inne, kiedy dni podobne? Ludzie, będą inni ludzie przed tym samym oknem Z twarzy. Czas płynie tak samo
Twarz, włosy, uśmiech, przyjaźń naszych mam Wspólne spotkania, oglądanie zwierząt w telewizji Chciałem bardzo, ale to nie mamy decydują Rzekłaś „Nie”. Za plecami Twój spokój
Przede mną ból i łzy
Kalkulacje szans w zderzeniu z rzeczywistością Spadły ucięte skrzydła aniołów, dzwony nie zabiły Każde z nas już na innych drogach życia Nad grobem decyzji zapaliłem znicz pamięci
Żal, Nie wszystko jest takie jakim miało być Szukanie w gruzach pocieszeń i naiwność, że teraz Nie teraz, nigdy, bo odbudowane Nie będzie służyć jak pierwotne Ani mnie, ani innym
Za oknem donośny warkot silników W radiu wyłącznie marsz pogrzebowy Pan w czarnych okularach powiedział coś Dzisiaj niestety nie pójdę do przedszkola
Jadą, jadą, właściwie nie wiem po co Z mamą jadę do pracy, przy WZ stoją Hełmy, tarcze, pałki, nie wiem co się dzieje Jako dziecko wcale nie jestem radosny
Mrok gwiazd przysłonięty rykiem śmigłowców Petardy w górę, okrzyki na ulicach Po to chodziłem z przedszkola z kwiatami? Na dzień milicjanta? Teraz też macie święto?
Deszcz szkła na pościeli, rozerwane trwogą serce Drżenie rąk, lęk krwi, czy to koniec wszystkiego? Oczy widzą wszystko, w blasku dnia, w ciemności Strach jest większy od nadziei na spokój
Krzyk, płacz, dołączam się w niepokoju Krew, uniesiona dłoń przemocy, jest źle Stoję, bo nie wiem co z życiem zrobić Mam tylko 1,5 roku