Za oknem donośny warkot silników W radiu wyłącznie marsz pogrzebowy Pan w czarnych okularach powiedział coś Dzisiaj niestety nie pójdę do przedszkola
Jadą, jadą, właściwie nie wiem po co Z mamą jadę do pracy, przy WZ stoją Hełmy, tarcze, pałki, nie wiem co się dzieje Jako dziecko wcale nie jestem radosny
Mrok gwiazd przysłonięty rykiem śmigłowców Petardy w górę, okrzyki na ulicach Po to chodziłem z przedszkola z kwiatami? Na dzień milicjanta? Teraz też macie święto?
Deszcz szkła na pościeli, rozerwane trwogą serce Drżenie rąk, lęk krwi, czy to koniec wszystkiego? Oczy widzą wszystko, w blasku dnia, w ciemności Strach jest większy od nadziei na spokój
Krzyk, płacz, dołączam się w niepokoju Krew, uniesiona dłoń przemocy, jest źle Stoję, bo nie wiem co z życiem zrobić Mam tylko 1,5 roku
Figury trupich czaszek przy sarkofagu króla Jana Dzwony w Domu Bożym wzywają na modlitwę Brąz habitów, śpiewy niosą pod sklepienie Lęk dziecka, ścisk dłoni mamy, kroki ku wyjściu
Na rękach mamy, z niepewnością w sercu Wobec śpiewów, tłumu, wszystkiego dookoła Uśmiech zakonnika, znak krzyża na czole Namaszczenie olejem Św. Feliksa
Jest spokojnie, milkną dzwony w oddali Niezapomniana chwila dla małego dziecka Wiara i nadzieja na kolejne dni życia Zasypiam w Twoich rękach By obudzić się jutro radosnym
Stukot kołatki w drewnianą bramę, słychać już kroki Otwiera dozorca, uniform jego zlewa się z nocą Z mieszkania bieży, gdy w drzwi załomocą … spóźnieni, z monetą w rękę, za fatygę On śmieje się, patrzy i trzyma pod boki Z bramy, minąwszy próg z budowy datą Milczące rzeźb posągi z brodami Przez drzwi oszklone, dywanem po schodach Ku górze, drzwiom skrzydłowym, gdzie czas Nie kratą przysłonięty, a pamięć na nowo …. Zegar w pokoju nastawia Przestrzeń pokoi, kafle pieców i kuchni Skąd zapach herbaty z imbryka podawanej Wśród rozmów cichych, karty szeleszczą W tańcu pasjansów, dłońmi cioć Sapiejewskich Brzęk szkła w kredensie i przy toaletach Gdzie ciężki zapach kolońskiej tumani W Stołowym właśnie kolację podano Z dźwiękami sztućców, za oknem goni Tramwaj ciągnięty przez dwa konie Patrol kozacki, miarowym krokiem Podąża ku Ciemno Wileńskiej Jeden w prostocie, by spełnić potrzebę Okrakiem stanął na praskim bruku Już po kolacji, we śnie domownicy Nie skrzypi podłoga, kredens zamknięty Karty w pudełku, ogień pod płytą Jedynie zegar myśli o czasie Jak dozorca przed bramą lat dawnych I tych współczesnych Pamiętam
Kod, pin, klucz dostępu do możliwości Ciąg znaków sformułowanych wedle uznania Do poczty, konta, kontaktu z obsługą klienta Pamięć, by nie zapomnieć każdego z nich
Tworzone, wpisywane po wielokroć razy Może nie być właściwym, w razie „awarii” pamięci Zapamiętaj. Zapis zbyt jawnym dla tego typu danych Pamięć, wiele potrzeb. Tyle umiemy ile zapamiętamy
Drugie imię matki, kombinacja dat, ciągów cyfr Wszystko to dla naszego bezpieczeństwa Im więcej płaszczyzn wymagających hasła Tym niezbędne zapamiętać. W nowym świecie
Nie ma Cię. Nikt nie przytuli, ucałuje Żal, tęsknota, zimno w sercu, duszy Cierpienie, gdyby nie matczyne dłonie Gdzieś jesteś, jeśliś ojcem dziecka?
Wyciągnięta ręką z pieniędzmi Za słowo „tata”, tego się nie kupi Urażona duma ojca, to jednak nie targ, Są rzeczy cenniejsze na świecie niż monety
Ciepło dłoni, uśmiech, pragnienie opieki Niespełnione z racji nieznanej odległości Łatwo zrobić, trudniej być odpowiedzialnym Ojciec – to nie tylko puste słowo
W bieli gabinecie potrzeba diagnozy „Nie palić, nie pić, odżywiać się zdrowo” Przekaz na rzecz zdrowego trybu życia Czy korzysta pacjent? Czy stosuje lekarz?
„To jest złe, to niedobre, nie rób tego tamtego” Dobrych rad nigdy dosyć, pytanie jak radzący Niewygodnie czuje się w sytuacji Postępując odwrotnie. Względem tego co radził
Być przykładem, wzorem, uchronienie innych? Przed błędami przeszłości własnej, czy mądrości wykazanie? Nasze drugie dnoInnym radzimy, na czym sami nie lubimy być „złapani”