Zakochanie

Mijam kościół Św. Marcina na Piwnej
„Jesteś moim przyjacielem, pomóż Mi”
Przeoczyłem już swoje stacje metra
Na pasach boję się wpaść pod samochód

Idę chwiejąc się na nogach, za dużo myśli
Ciepło, wiatr, bicie serca, dzwonek do drzwi
Drzwi duszy nie ma mają zamka, dłoń
Ramię drży, sny naprzeciw siebie

Boję się odezwać, piszę, szept maila
Kroki na klawiaturze, wiesz już
Nie mam na to wpływu
Zakochałem się

Porządek

Istota porządku dopóty mniej istotna
Dopóki rzecz ważna jest zagubiona
Nerwy, szukanie rzeczy i winnych
Kto sprzątał i gdzie położył rzecz naszą

Jeżeli jednak, nie mamy potrzeby
Szukania rzeczy potrzebnej od zaraz
Czekamy, kto sprzątnie,
Kto sprzątnie. Za nas

Cisza w strategii, czekanie na to
Kto pierwszy posprząta, kto zacznie
Kto skończy, tak byśmy mogli
Odebrać sprzątanie z zadowoleniem

Warto poczekać, aż ktoś za nas zrobi
Komuś bałagan zacznie przeszkadzać
Dopóki nam osobiście nic nie zaginie
Jak ktoś posprząta, nam nie przeszkadza

Podświadomość

Śnimy o sobie, we dnie, w pogodzie

Bezwolnie, o troskach i przyjemnościach
Jak niewolnicy w kieracie myśli o sobie
W oddali, za drzwiami powiek,

Jesteś ukryta, przychodzisz nagle
Przecież nie myślę, nie pragnę tego
W świetle dnia szczątki rozmów
Mimo to czasem jesteś w mroku

Nie wiem dlaczego, nie znam powodu
Nie jestem w stanie uciec od zjawisk
Dzień nas zastaje w mijaniu siebie
W nocy widzimy się w podświadomości

Życie

Dziecko w beczce, pies w worku, stworzenie?
Owszem, do czasu nurtu przeszkody
Daję życie i odbieram, Władztwo życia i śmierci
Do czasu, gdy ty nie będziesz już potrzebny

Zwyrodnienie, metoda na wyjście z balastu
Bez skrupułów, czyste sumienie dla dobra
By stać się wolnym od trosk
Musisz zabić?

Zwierzę na torach, ufa Tobie, odchodzisz
Bo taki miałeś pomysł na śmierć
Gdzie Ciebie śmierć zastanie?
W beczce, worku, na torach kolejowych?

Nie zabijaj świata
Którego nie stworzyłeś

Myśli

Mrok, cisza, w ręku pukiel zmarłej matki
W myślach grób, dzieciństwo, głód i płacz
Za dużo ciemnych korytarzy myśli, biegną
Zrzucając książki z półek starych bibliotek

Kurczowy chwyt pożywienia, mimo że własne
By nikt nie zabrał, zawsze na zapas
Wspomnienie łaknienia z solą w palcach
Muzyka, twarz w chrzcielnicy z wódką

Dużo muzyki! By stłumić płacz wspomnień

Chłód murów, brak ciepła bliskich
Siła mięśni na sznurach, by świat przywołać
Ku Bożemu słowu, obyczajowi, obronie
Z myślą o ludziach

Przez myśli o sobie

Egzekucja

Wóz drabiniasty, droga ku niebu
Przez piekło kłamstw i pomówień
Szydercze zęby, uśmiechy władzy
Ręka sprawiedliwości z Bożej woli?

Wierzcie w to co teatr pokaże
Dusza prawdy w lochu, a jej ofiara
Spłonie w ogniu słusznej obrony
Przed kim? Może to lęk?

Wielu bać się powinien ten
Kogo wielu się boi
Pokazać Wam kto nie wierzy
Z trwogą, ale będziecie wierzyć

Wzbijam pracę rąk muzyki do Boga
Łzy przed ostatnią chwila życia
Ból, jęk, płomień palonej skóry
Twarz opadła z omdlenia

Po co trzymasz nad nią krzyż
Bez przebaczenia?

Koniec, spalone mięso, przestroga
Odchodzisz przy mojej muzyce
Zostaje tłum będący w niewiedzy
I Ci dostojni, tak świadomi

Iż każdy człowiek na podobieństwo Boga stworzony

Co po mnie zostanie

Patrzę na Was z dołu, znajome twarze
In nomine Patres et Spiritus Sanctis
Requiescat in Pace, lecą grudy ziemi
Ucieka światło, już ciemno i cicho

Nie słyszę płaczu i łez już nie widzę
Lekki szelest wieńców i wiązanek
Tulących się do ziemi, jak ciało do natury
Kroki, dużo kroków, odchodzą już

Jak ja

Potem wieńce wyniosą do konteneru
Postawią znicze, zapalą papierosy
Pogadają chwilę o mnie, o tym co u kogo
Kilka kroków, odchodzą już

Ja wciąż tutaj

Nikogo już długo nie ma, nikt nie chce
Rozmowy ze zmarłym, który nie ma nic
Do powiedzenia, będzie milczał, a tu każdy
Ma przecież swoje ziemskie problemy
Szybkie pojedyncze kroki

Jestem sam, bo każdy oddala swój moment
Woli o tym nie myśleć dłużej, niż chwilę
Nikt nie wie kiedy, woli o tym nie myśleć
Szybka świeca, modlitwa, do domu żywych

Szczęściem móc odwiedzać groby rodzin
By rozmawiać o wszystkim i niczym, jak dawniej
Kiedy ja przyprowadzę małych, to być może
Jako starsi, przyjdą także do mnie

Ziewanie

Dzień wczesny za oknem autobusu
Sznur samochodów jadących gdziekolwiek
Noc już za nami została wspomnieniem
Mimo wszystko nadal ziewamy

Śpiący na stojąco trzymając się poręczy
W fotelach z nadzieją snu odzyskania
Podnosząc dłonie do ust, bo tam wciąż
Nadchodzi, nieubłaganie ziewanie

Że książka była ciekawa, za film, za pracę
By przedłużyć czas dnia przyjemności
Noc już daleko, jej śmiech w naszym gardle
Biegnie ku ustom które wciąż niewyspane

Z chichotem naiwności wychodzi na zewnątrz
Jak wypomnienie, jak głos sumienia
Gdy snu za mało, tak mało jak na czekanie
Na kolejne, nadchodzące ziewanie

Zabawa

Idziemy torami, nie czekając na autobus
Na zabawę do Wnor, gdzie zobaczę jak jest
Przyjechałem z Warszawy, w strony rodziny
A sobota to czas, gdy stroboskop mruży oczy

Szalik „Legii” na oczach co poniektórych
Potrzymać to sobie możesz
Ktoś z czerwienią „Widzewa” na szyi
Podchodzę, zagaduję, robimy braterstwo
Nie, Legia, Widzew. Podlasie

Piwo leje się w strugach muzyki
Jestem jak w domu, moja krew, dusza
Uśmiech przodków w cieniu cmentarza
Kryjan bawi się, gdzie powinien

Ściana lasu, niektórzy w samochodach
W mroku czas pocałunków, dotyków
Na klawiszach ręce płyną, tłum tańczy
Nad ranem odeśpimy wspomnienia

Tożsamość

Twarz w lustrze godna zaufania
Twarz człowieka, jednego z wielu
Nie szukaj mnie, to Ciebie szukają
Jestem Tobą, kiedy zechcę

Powoli tracisz dorobek życia
Nie czuj się wyróżniony
Jesteś jednym z wielu
Jedenastocyfrowych w ewidencji

Żyjesz, ja żyję dzięki Tobie
Na Twój koszt, Twoją odpowiedzialność
Byłeś, zaciągałeś zobowiązania
Tylko nawet o tym nie wiesz

Twarz zniszczona cierpieniem
Drżenie rąk nad pismami wierzycieli
Obaj nic o sobie nie wiemy
Mając jedną tożsamość