Drzewo. Jakie jest każdy widzi. Te, które na wspólnotowym podwórku opisuję miało gałęzie wchodzące w okna właścicielki mieszkania (w ramach obsługiwanej przeze mnie Wspólnoty). Szkoda w postaci robactwa, ptaków. Ingerencja oknem. Pierwsze schody. To, że masz oferenta z opinią na wycięcie, obmiarem, nie oznacza że możesz je wyciąć. Oczywiście. Zawsze można. Na straży stoi jednak … ochrona konserwatora zieleni. Chyba jednak na dystans. Nie pamiętam bowiem kiedy konserwator monitorował stan tego drzewa. Może za dużo wymagam? A zatem konieczny formularz wniosku, załączniki, oczekiwanie na decyzję.
Kolejny stopień wtajemniczenia. Drzewo rośnie, jego gałęzie przeszkadzają Twoim mieszkańcom. A na czym rośnie? Na gruncie będącym czyjąś własnością. Okazuje się iż drzewko ma „właściciela” w postaci sąsiedniej Wspólnoty. Nie mogę zatem występować w imieniu „swojej” Wspólnoty do urzędu. Może zrobić to sąsiednia Wspólnota, bądź wykonawca przyszłego wycięcia na podstawie udzielonego przez sąsiednią Wspólnotę pełnomocnictwa. Ponownie zatem pełnomocnictwo, wniosek, załączniki.
Emocje sięgają zenitu. Cierpliwość niektórych właścicieli kończy się na straszeniu mnie telewizją. Wiadomo magia presji mediów. Dlaczego tak długo? Dopiero jak poszli do konserwatora i odbili się od drzwi. Zrozumieli. Wspólnota nie jest stroną postępowania. Owszem drzewo sadzili mieszkańcy z „mojej” Wspólnoty. Dzisiaj jest ono posadzone na terenie … sąsiadów. Anomalia własnościowe. Co do urzędu (konserwator), nawet jak robi coś wolno, jest urzędem. Jesteś tylko petentem.
To że wolno, dlaczego tak wolno? Według kpa na odpowiedź sąsiedzi powinni czekać nie później niż w ciągu miesiąca. W sprawach skomplikowanych nie później niż w ciągu dwóch miesięcy od wszczęcia postępowania.
Minął miesiąca. W międzyczasie zostałem administratorem sąsiedniej Wspólnoty. Komfort „administracyjny” – mieć drzewo które przeszkadza, teren na którym posadzone i być pełnomocnikiem wnioskodawcy w postępowaniu.
Pisząc skargę – zażalenie na działania, wróć – na przewlekłe prowadzenie postępowania urzędu, zdałem sobie sprawę …. iż mogę sobie pisać. Urząd po upływie miesiąca powinien powiadomić o przyczynach zwłoki i podać nowy termin. Nie zrobił tego. Po miesiącu można złożyć zażalenie do jednostki nadrzędnej (co też uczyniłem). Jednostka nadrzędna również będzie potrzebowała czasu – zapewne długiego – na wyjaśnienie – dlaczego tak długo – jednostka niższego rzędu przedłuża postępowanie z wykroczeniem poza terminy administracyjne? Bez zbędnej pisaniny wiem dlaczego. Czynnik ludzko – kadrowy. Ile człowiek jest w stanie „obrobić” spraw dziennie? Ma stare, zaległe, nowe przychodzą. I co, przyznać się publicznie w piśmie do wnioskodawcy – sorry, nie mamy ludzi do pracy. Jest nas tylko kilkoro pracowników na całe miasto? To byłoby zbyt bolesne dla urzędu. To że lekceważy się w ten sposób petenta – mimo że stara się on postępować zgodnie z procedurami – inna sprawa. Jak wspomniałem – jak ty się wyłożysz – Twój problem. Jak urząd się wyłoży – milczenie.
Zażalenie uzbrojone w argumenty, podstawy prawne – znane przecież urzędnikom – poszło gdzie powinno. Podziałało. Wizja konserwatora. Czekanie na wydanie i podpis decyzji przez decydentów. Jest. Gałęzie – które szybciej mogłyby zostać wycięte (samowolnie, lecz pod groźbą niechybnej kary administracyjnej), wraz z całym drzewem (jako niezdatnym do pielęgnacji) zostały usunięte po ok. 3 miesiącach.
Nikt – mam na myśli konserwatora – nie przeprowadzał wizji wcześniej. Cyklicznie. To że nikt nie nim interesował pod kątem „opieki konserwatorskiej” nie oznacza, że można je od tak sobie usunąć. Urząd pamięta – gdy zauważy, na wniosek o kontroli, trzeci wariant – opisywany – gdy chcesz coś załatwić … dla ludzi. Jak to powiedział aktor w pewnej polskiej komedii „ostatecznie mogliby pomyśleć, że jesteśmy tu dla nich”. Urząd dla petenta rzecz jasna.
Nie ma drzewa. Nie ma sprawy. Warto pamiętać o drukach. Wszystkich drukach. Statusie własności, pełnomocnictwie itd. Braki to odrzucenie sprawy bez rozpatrzenia. Kolejny długi czas. Mi nikt jednak nie odpisał, dlaczego tak długo? Sprawa rozpatrzona nie wymaga tłumaczeń. Roszczenie zostało zaspokojone. Uchylanie własnych drzwi „od kuchni” nie należy do dobrego tonu. Gdyby ktoś pytał – drzewa nie ma. Zgodnie z prawem. Pozdrawiam.
Marcin Bartłomiej Olszewski