Był sobie nawis, co z dachu zwisał
Śnieg, piękno bieli, obawa spadku
Już Straż grodzi, już Straż zabezpiecza
Spadł śnieg, nie może być jednak nawisów
Potrzeba zwalenia nawisu w niepamięć
Na chodnik, przy taśmie, z troską o spokój
Bezpieczne przejście, bezpieczny dom
Dzwonek do ludzi, mieszkańców domu
Z prośbą o wejście by z okna pomóc
Nam wszystkim, wszak to Wspólnota
I zepchnąć tykami śnieg w czeluść ziemi
„Niestety okien nie otworzymy”
„Zimno, poza tym mamy zajęcia”
Nie nasz problem, nie nasza potrzeba
Koniec rozmowy, a nawis wisi
Już piętro wyżej telefon w ręku
Dzwonek, lecz pani nie przyjedzie
Nie chce nie musi, nie jej problem
Nie jej potrzeba, a nawis wciąż wisi
Póki nas osobiście coś nie dotyka
Tym w mniejszym stopniu zainteresowani
Tym aby pomóc sobie i innym
Nawet wśród ludzi jesteśmy dla siebie