W dobrej wierze

Krzyczysz o wolność, równość, obywatelskie prawa
Porywasz tłumy, wierzą Ci, w szczere chęci
Ludzie lubią usłyszeć to, czego oczekują
W umyśle Twoim plan osobisty

Niech Ci uwierzą, połowa sukcesu
Jesteś z nimi, z ich problemami
Gdy zaufanie urzędem Cię obdarzy
Jesteś człowiekiem

Dla siebie samego

Przyjdą, postoją pod złotem klamki
Masz fotel, obietnice spełnione
Masz w dupie to, co Ciebie nie dotyczy
Od dołu do góry

Liczą się słowa

Pożyczka

Pamięć, dzwonię, pytam o Twoje życie
Wszystko na nie, od pogody do pracy
Nie jesteś winien. To świat
Nie przyszedł z tacą

Zdawkowe rozmowy, o tym o niczym
Skoro już dzwonię, to jest okazja
Umówić się, byle szybko
Pożyczyć Ci pieniądze

„Nie mam, zaradność zostawiłem w kącie”
„Ale dzwonisz, to daj, jak dzwonisz, byle szybko”
Na „wieczne oddanie”, bo żyję chwilą
Przepraszam. Ciężko pracuję

Lekkoduch, przyszło, poszło
Nie mogę, zbyt ciężko na to pracuję

Poprawa

Mównica, doświadczenie własnego życia
Wyzwanie ku audytorium „O miłości Bożej”
Wiem że grzesznikiem jestem
Pani to wie, na bazie własnych doświadczeń

„Chodzicie na msze pewnie z przymusu”
„Przekazujecie to swoim bliskim”
„Bóg nie kocha Was za dobroć”
Kocha i za „złe”, mam świadomość

Bez Pani oceny

Wrzuceni do jednego worka na sali
Bez pozytywów, bo może każdy z nas
kocha
Nie możemy tego wiedzieć
Dopóki nie wykorzystamy szansy

Doświadczymy miłości Bożej
Czego Pani zapewne już doświadczyła

My „źli”, Pani „dobra”, dlaczego?
Bo nie widzi w nas Pani nic dobrego?
Nim stereotypem jak kamieniem rzucisz
Popatrz, może inni też kochają Boga

Każdy na swój sposób?

Niepewność

Zegar tyka, ciemność, smutek
Boję się, po raz pierwszy
Czuję strach, zimno śmierci
Chodzi wokół Ciebie

By powiedzieć, „zostałeś sam”

Nic nie mogę, czekam
Na Twoją decyzje, kiedy
Zabrałeś mi mamę
Dlaczego chcesz ojca?!

Zostaw, błagam, pozwól
Zawsze byliśmy w oddali
Zabierzesz mi, to jak byś odciął
Całe życie na przyszłość

Płaczę, tak łzy na skale
Co mam zrobić
Czekam, płacząc
W niepewności jutra

Nawis

Był sobie nawis, co z dachu zwisał
Śnieg, piękno bieli, obawa spadku
Już Straż grodzi, już Straż zabezpiecza
Spadł śnieg, nie może być jednak nawisów

Potrzeba zwalenia nawisu w niepamięć
Na chodnik, przy taśmie, z troską o spokój
Bezpieczne przejście, bezpieczny dom

Dzwonek do ludzi, mieszkańców domu
Z prośbą o wejście by z okna pomóc
Nam wszystkim, wszak to Wspólnota
I zepchnąć tykami śnieg w czeluść ziemi

„Niestety okien nie otworzymy”
„Zimno, poza tym mamy zajęcia”
Nie nasz problem, nie nasza potrzeba
Koniec rozmowy, a nawis wisi

Już piętro wyżej telefon w ręku
Dzwonek, lecz pani nie przyjedzie
Nie chce nie musi, nie jej problem
Nie jej potrzeba, a nawis wciąż wisi

Póki nas osobiście coś nie dotyka
Tym w mniejszym stopniu zainteresowani
Tym aby pomóc sobie i innym
Nawet wśród ludzi jesteśmy dla siebie

Czas oczekiwania

Zgłoszenie problemu, awaria, konserwacja
Od daty zgłoszenia czas na rozwiązanie
Zegar pamięci ludzkiej bije
Nikt nie lubi czekać bez końca

Mijają dni, nic się nie dzieje
Cierpliwość drga na starczej skórze
Zawsze ktoś przyszedł, przyszedł i zrobił
Dlaczego nic nie jest zrobione?

Kolejne zgłoszenie, brak rozwiązania
Szukanie przyczyny „dlaczego tak długo?”
Czas zmienił własność niegdyś państwową
W mienie Wspólnoty, współwłaścicieli

Zgody, decyzje, wydatkowanie środków?
„U mnie nie działa”, coś się zmieniło?
Nie. Dzisiaj w lokalu płacimy sami
Podział na wspólne, moje i wspólne

Ludzka pamięć, czas oczekiwania
Będzie zrobione, uśmiech na twarzy
Im dłużej jednak, tym czas powodem
Iż ludzie tego nie darują na rocznym

Kroki

W mym śnie siedziałeś na klatce schodowej
Chcąc wrócić do domu naszych wspomnień
Ktoś włamał się do skrzynek pocztowych
Dałem Ci klucze, cierpiałeś na twarzy

Twa dusza chciała wrócić do domu

Stryjowi śniłeś się w starym domu dziadka
Z obawą trącanych o poranku butelek
Być może Twa dusza chodzi po gniazdach
Nie mając spokoju po śmierci. Ty wiesz

Modlitwa przy krzyżu przydrożnym pod niebem
O spokój Twej duszy, dróg Twych gdziekolwiek
Nie znamy swych ścieżek, za życia, po śmierci
Z pamięcią o żywych i zmarłych z tej ziemi

Kim jestem

Mogę być kim chcę
Żyć z kimkolwiek
Bóg dał mi rozum
Sam decyduję

Jeżeli nie tak
Zmieniam biegun
Dzisiaj Józefa
Jutro Stefan

To moje znaczenie

Tak lepiej?
Żyj. Niech żyją inni
Zła dusza w ciele
Poprawa

Architekci własnego ja
Dowolność, tak jak chcesz
Z kim chcesz
Masz rozum

Gniew

Brak sił, zmęczenie, głód. Powrót z pracy
Gniew przeciera zmęczone oczy
Na każdy wyraz, dźwięk winnych
Wszystkich w promieniu złości

Milczenie, z każdym słowem kamień
W stronę winnych, bo są w tym miejscu?
Spokój, posiłek, lądowanie w łóżku
Pragnienie chwili dla siebie, oddech

Przymknięte oczy,

Powrót do świata bliskich, po wszystkim
Uśmiech, rozmowa, czas wspólny
Gniew odszedł ze zmęczeniem

Oby nie powrócił

Dziecko

Kocham się, w zabezpieczeniu, bez
Mam świadomość, mogę mieć dziecko
Nie wrzucam nikogo do beczki, lodówki
Bo przeszkadza mi w dalszym życiu

Po łóżku
Każdy ma prawo do własnych decyzji
Kochaj się, usuwaj ciążę, top, morduj
W imię sumienia, nie Ono decyduje
Tylko ty, w końcu to tylko seks

Radość mam, żadnemu dziecku
Nie spojrzałem w oczy
Ze słowami „umierasz”
Twoje życie, o którym ja zdecyduję

Sędzia i kat własnego dziecka