Kim byłem, gdy wstałaś w świetle poranka? Snem odchodzącym, gdy przetrzesz oczy? Ukochanym skaczącym z balkonu na konia? Lokajem z wodą, ręcznikiem, sukniami?
Kim jestem, gdy zasiadasz w jadalni? Kucharzem, stolnikiem, może podczaszym? Służącym za krzesłem na jedno skinienie? Podającym potrawy smacznego śniadania?
Kim będę, gdy powozem ruszysz w miasto? Stangretem nieutrzymującym fantazji na wodzy? Lokajem w liberii otwierającym drzwi powozu? Oficerem gwardii by zatrąbić, gdy wysiadasz?
Kim byłem podczas spaceru po ulicach miasta? Uśmiechniętym żebrakiem pod kapeluszem? Kupcem, za darmo oddającym Ci swój towar? Ulicznym bardem z balladą na ustach?
Kim jestem, gdy w karczmie zjadasz obiad? Karczmarzem ścinającym mięso z rożna? Stajennym dającym owsa bachmatom? Opojem spijającym słodycz z Twych oczu?
Kim będę, gdy na koncercie zasiądziesz? Dyrygentem, z nutami i rytmem Twego serca? Kompozytorem z weną i nieprzespaną nocą? Muzykiem, dźwiękiem, fotelem, drzewem?
Siedzę przed telewizorem W Teatrze Telewizji “Antygona” Niemcewicza Lub relacja z obrad Sejmu IV Rzeczypospolitej Więcej sztuk podobnych już nie ma…
Spotkania z zamyślonym wzrokiem nad szachownicą racji Kto ma lepsze figury, a kto lepszą pozycję na polu? Kto pierwszy zacznie grać na czas i zwłokę? A kogo będzie stać na wywrócenie stołu do góry nogami?
Ciemny pokój oświetlony światłem ekranu Gdzie toczą się ważne Polaków rozmowy Liczy się opcja programowa I zgodność w drodze słusznej koncepcji
Porozmawiajmy Naszym celem jest dobro Państwa Ale tu na karteczce koledzy mi dopisali To miałem powiedzieć..przed wyborami
Głosy za, głosy przeciw My, oni, my nie oni A my przed telewizorem? Przepraszamy Państwa, za chwilę dalszy ciąg programu
W ramach improwizacji Teatr Wielkiej Dezorientacji! Niedługo Karnawał, więc może od razu W balowych salach posuwistym krokiem Niech Panowie w żupanach pokażą krok pierwszy
Gdy unosisz do góry ciężkie kurtyny powiek ku życiu Karmię Cię jak piękną Wilczycę śniadaniem Poduszki skrzydłami unoszą się pod sufit By raptem zastygnąć na kandelabrach
Gdy tworzę, atakujesz znienacka płomieniem ust Zabierasz łup i znikasz w cieniu gorących spojrzeń Każde z nas nosi w sobie inną duszę i serce Zastaw w lombardzie wielkich uczuć
Gdy leżysz i czekamy wspólnie na nowe życie W świetle świec, położnych, w rytmie oddechów Mamy swą krew i łzy I łączy nas coś więcej niż wczoraj
Biegnę po śniegu nocą ku miastu Zostawiwszy Cię czytającą Księgę Miłych Snów Innym razem piszę płonącym rumem Twoje Imię Na śniegu, na chwałę tego co już się stało
Nie posyłaj mnie do psychiatry I tak wiem, że jestem nieuleczalnie chory Leżę obok ciebie przez kilka lat życia Do zasunięcia ciężkich kutryn powiek ku śmierci
Siedzę na fotelu w ciemnym mroku ścian i w towarzystwie myśli Tak jak bym stał na wietrze pośród rozstaju dróg Kolejne zapisane księgi wspomnień chowam do Archiwum Życia Może na starość je wypożyczę?
Nie wiem
Burza mózgów w głowie jak na kupców Hanzy zebraniu Wyzwania, potrzeby, możliwości, realizacja Tylko tutaj należy do mnie Spółki bez ograniczonej odpowiedzialności
Z udzielonym kredytem na życie
Czerwone wino burzy spokój rzeki Nie wiem czy jeszcze stoję czy już siedzę Zapałkę od podpalonego papierosa Odkładam na stos przeszłości
Wychodząc zamykam drzwi
Płonie przeszłość, płonie pamięć, pali się tęsknota Niespełnionych marzeń, dni i snów Walą się regały, księgozbiory zapisane dawno temu Nie spoglądam na popiół
To już przeszłość
Ze wschodem słońca buduję jutro Od nowa zapiszę karty zdarzeń Nowe myśli budzą się jak wilki nocą Zdobycz pali serce i duszę
Wywrócić wszystko, destrukcja teraźniejszości Mam prawo planować program życia Zagrajmy sztukę jak na próbie od początku Póki jeszcze Bóg nie zamknął oczu reżyserowi
Tylko jedno życie, wiele ról, wiele zdarzeń Dźwięk organów gra preludium dla nowego aktu Zmieniam się pod wpływem otoczenia Walka z emocjami toczy się na Polu Duszy
Z pamięci nie wydrę kartek jak z Diariusza Zalewam go kolorem krwi czerwonego wina Co jednak boli, podpalam na wieki Proszę tylko o czyste kartki dla nowego życia!
Uśmiechnięte twarze, wzniesione kieliszki Toast za przyszłość i wieczne zdrowie W oczach radość, w oczach łzy Rozbija się szkło po podłodze
Dziecko płacze przy murze, bo tatuś na mecie Matka pobita czeka na komendzie Szary mur oświetlony podpalony śmieciami Zapijamy problemy, zabijamy strach?
Kobieta wylatuje przez okno, bo mąż dostał szału W domu ściany puste, wszystko poszło na alkohol Modlitwa do Boga o nadzieję na jutro Na przyszłość, chociaż na jedną noc
Chodnikiem mogą płynąć kałuże krwi Pić i zabijać, nikt się wtrąca, sprawy rodzinne Pamięć silniejsza od bólu Nie wymażesz jej żadnym prezentem
Zeznajesz przeciwko własnemu ojcu Zeznajesz przeciwko własnej matce A kto będzie zeznawał przeciwko tobie? Jak będziesz miał sprawę?
Mogą odebrać prawa twoim rodzicom Albo tobie, gdy je przekroczysz Rodzice mogą odebrać ci chęć do życia Ty Żyj, bo nie ty je dałeś!
Możesz być, kim chcesz Pijakiem, gangsterem, kimkolwiek Pamiętaj jednak o tym, co miałeś Płacz, ale nigdy nie daj tego swemu dziecku!
Siedzę na drewnianych schodach Starego Młyna Każdy ma siedlisko zatrzymanego czasu i wspomnień Czarne ręce drzew wznoszą się do góry Jeśli noszą na sobie ślady krwi
To siłą natury, nie własnego sumienia
W dole lustro strumienia toczy się kołem żywiołu Można przejrzeć w nim całe swoje życie Obraz zamazuje się pod rękawicą wiatru …bądź pod chemią uczuć … lub zanieczyszczeń z fabryki
Serce tłucze się jak wściekły pies po korytarzach duszy Rozbijam rytmem nóg podpalony rum na śniegu Kształtowanie własnego alter ego Boże, jakbym stał wciąż nad zadaniem przy tablicy!
Nie żądam od świata by mnie zrozumiał Bo sam nie wiem i nie znam wszystkiego Wilk wie, że musi żyć i przetrwać Ja też, dopóki ktoś nam nie wejdzie w drogę
W kościele organista zagrzewa ręce, by zagrać Opus Po murach przenika w blasku świec cień uśmiechu Boga Każdy w coś wierzy i ma nadzieję A co mają zrobić Ci, którzy zgubili je po drodze?!
Wstaję, by podążyć ku dalszym progom życia Wilk dopada ofiarę w ostatnim spotkaniu oczu Dopala się płomień rumu na zakrwawionej bieli śniegu Gaśnie jak życie, na poczet innego
Młyn burzy pianą spokój strumienia W którym nie wiadomo ile łez, ile wody Serce zasypia w korytarzu duszy Jak kruki na łonie ciepłych rąk drzew
Wszystko śpi w mroku, by obudzić się z chwilą Gdy znów przyjdzie dzień, czas, chwila życia Jedno życie, jedna droga Ku chwale, ku potępieniu. Ku wielkiej niewiadomej
Z nastaniem nocy czas łowów nadchodzi Kto w dzień siły zbierał, ten pewien zwycięstwa Z legowisk zrywają się starzy i młodzi Rodzice nauczą swe dzieci męstwa
Aby nie umrzeć, zwierz musi zabić Takie jest prawo przetrwania w życiu Nikt w sentymenty nie może się bawić Kto boi się walki, niech żyje w ukryciu
Skrzydła rozwinął niczym sztandary Puchacz głoszący swą pieśń bojową Nagroda zwycięzcy karą ofiary Nie umiesz się bronić? Uciekaj z głową!
Głuche warknięcie, przewodnik czuwa Stado gotowe jest do ataku Już bezszelestnie przez las się posuwa Wódz strzyże uszami – coś rusza się w krzaku
To renegatka! – zdradliwa wilczyca Szarpie swą zdobycz – zająca małego Czeka ją walka bardziej straszliwa Zemsta gromady, obrona łupu swego
Wilcza wspólnota zgodnie skoczyła Zdać by się mogło jak stwór olbrzymi Lecz walka bynajmniej się nie skończyła Coraz to samka chwyta kłami swymi
Starszyzna wilków jest doświadczona Mocnym pierścieniem wokół stanęły Wnet przeciwniczka padła zgładzona Z jej żeber potoki krwi popłynęły
Wtem tętent kopyt słychać na drodze Podróżny się spieszy, by deszcz nie zaskoczył Przy tej gromadzie wnet ściągnął wodze Nieraz mu śmierć patrzyła w oczy
Spotkał się wzrokiem z wodzem plemienia Powoli wyciągnął z olstra pistolet Czy mamy coś sobie do powiedzenia? A może chcesz poczuć jak rapier kole?
Wilk błysnął zębami, lecz nie atakował Cofnął się z drogi wpił zęby w zająca A jeździec na koniu swym pocwałował Drogę oświetla pochodnia płonąca
Bo kto wierzy w siłę i Ród, ten nie zdradza Kto znaczy terytorium swe, niechaj go strzeże Kochaj, szanuj, walcz, lecz rób wszystko W zgodzie z sumieniem i w ludzkiej wierze
Na wzgórzu namiętności wilk oczekuje swej wybranki Gdy przybędzie, księżyc zaślubin będzie świadkiem Wiatr pośród drzew usypianych opowiada szeptanki Dwie ropuchy konferują pod czerwonym kwiatkiem
Skrzypce świerszczy już złożone, w liściu po koncercie Melomanka sowa komentuje fakt wyrazem oczu Kwiaty chowają swe sekrety niczym listy w kopercie Język natury, warto go wysłuchać, zobaczyć, poczuć
Poczułem jak ostrze strzały wbija mi się w duszę Apollo wraz z muzami ukazał się w mym śnie Wiem, kiedy inni idą spać, ja obudzić się muszę By po spełnieniu ostatecznym spać przez całe dnie
Ubrany, słucham jeszcze przez okno mego zamku Jak organista ćwiczy grę pod kierunkiem ducha Bacha Wrócę tu jak zwierz po polowaniu dopiero o poranku Na pożegnanie Księciu Poetów na obrazie, ręką macham
Schodzę do podziemnych czeluści kamiennymi schodami Labirynt korytarzy zbawieniem dla mej inspiracji Czasem zatrzymam się przed wykutymi w skale drzwiami By poznać za nimi moc ludzkich zjawisk, obserwacji
Wchodzę, nieproszonym gościem będąc, na przykład na bal Siadam, obserwuje romans, partię intryg dworskich Kto zapłacił za swój urząd, kto zapłaci wbiciem na pal? Świat rekinów i płotek, jak w głębinach morskich
Wchodzę czasem do sypialni w momencie gdy kochanek Wyskakuje przez okno by już nigdy nie powrócić Jutro przecież w innej pościeli zastanie go poranek Tylko ciało, nie intelekt…wykorzystać i porzucić
Na polu bitwy widzę jak Dzieci Judasza zdradzają Przyłączając się do wroga w chwili najbardziej krytycznej Jak magnaci zamiast walczyć z wrogiem układają Co pozostanie przy nich a co znów będzie zdobyczne
Materia ludzkich zachowań, do czego jesteśmy zdolni Wszystko wychodzi na wierzch pod mym czujnym wzrokiem Po trochu smutni, weseli, dobrzy, źli czy też swawolni Czasem nie mogę w to uwierzyć z każdym nowym krokiem
Wracam mając w pamięci zapisane wasze słowa Przyprawię je szczyptą ironii, dodam nieco powagi Przejścia, rymy i dla ciebie czytelniku karma gotowa Mam nadzieję, że spróbujesz przy odrobinie odwagi
Zasypiam, więc ocenę pozostaw dla samego siebie Jak zwierz po łowach, przy wtórze świerszczy skrzypiec Zakochana para wilków mocno tuli się do siebie Parlament ropuch obraduje już przy ogromnej lipie
Chociaż wraz ze zwierzętami jesteśmy częścią natury Wilk pokocha, ślimak nie wejdzie w układy z ropuchą Że da się zjeść, co stanowi o odrobinie taktu i kultury Z którą u nas w świecie ludzkim czasem nawet krucho
Gdy Lokaj czasu swym kluczem złotym Dwunasty otwiera apartament W przydrożnej kuźni stukają młoty Ja sięgam po pióro i atrament
Z kominka bije ciepło przyjemne Mój wzrok utkwiony jest w płomień świecy Objawią się w głowie myśli tajemne
Jakich nie znali Rzymianie czy Grecy Serce me niczym stara szuflada W której zamieszkał kurz z dawnych lat Tu rozum powoli wszystko układa
By wciąż nie patrzeć w ten przeszły świat Nie zawsze piszę o własnych sprawach Godna uwagi kobiety uroda Czasami bywam na hucznych zabawach
Panie Rejtanie koszuli nie szkoda? Wiatr zdmuchnął świece i okno zatrzasnął Drewniane kłody ogień stłumiły Na moim miejscu inny by zasnął
Po schodach ciężkie kroki dudniły Chłód dziwny czułem na całym ciele Nikogo przecież nie zapraszałem Może śmierć z kosą mi dzisiaj pościele?
Ani na moment się nie poruszałem Ktoś jakby przeniknął drzwi tego pokoju Czyżbym wywołał ducha jakiego? Ja dziś do żartów nie mam nastroju!
“A zatem wyganiasz monarchę swego?” Stanisław August czy dobrze słyszę? “We własnej osobie mój drogi Marcinie” Wspominasz dzieje i wiersze piszesz?”
“Rzeczpospolita nigdy nie zginie!” “Mówiłeś: Rejtanie koszuli nie szkoda?” W dobrym znaczeniu wyrzekłem te słowa “Niedobrze, gdy dzieje się w państwie niezgoda”
“Jak wtedy rządzić ma królewska głowa?” “To prawda, ten człowiek na darmo rozpaczał” “Cóż po reformach? – pytam więc przeto” “Gdy magnat swe dobra troską otaczał”
“A ustawy nikły pod “liberum veto”?” “Przy boku swym miałem ludzi wykształconych” “Obiady czwartkowe, piękne były czasy!” “Żal mi teraz wielu szans straconych”
“Jak w pijaństwie i gnuśności żyły ludzkie masy” “Ale nim odejdę zagadkę Ci zadam” “Był księciem poetów, pięknie składał słowa” “Teraz na cmentarzu zawsze z nim pogadam”
“Powiedz no mi prędko, o kim była mowa?” “Trudno jest zapomnieć Pana Krasickiego” “Pozdrów go ode mnie Najjaśniejszy Panie” “Miło że pamiętasz, przyjaciela mego”
“Muszę już powrócić, dziś duchów zebranie” W ciemnej komnacie znów sam pozostałem Granatowe krople spadają na papier Kolejna noc przeszła, której nie przespałem
Jeszcze podróżujesz we mgle krainy snów Paź ognistej tarczy chce Cię zbudzić pocałunkiem A Ty wciąż gdzieś tam, odkrywasz światy znów I każdym w galerii zachwycasz się rysunkiem
Póki świadomość muzeum nie zamknie, to spokoju Czas schowa twe sprawy w szkatule codzienności Która szarpie cię za ramię, kreśląc kontury pokoju Dziś dzień imienia twego, a to powód do radości!
Brak sufitu w twej komnacie, w górze czyste niebo Na łóżko twe spada wielki deszcz wonnych kwiatów Gdzieś daleko ktoś walczy z cieniem i potrzebą Ułożenia skrawków myśli, świątecznego poematu
Inspiracja przez lunetę odszukana w płaszczu nocy Siedząc w rydwanie zbierasz gwiazdy na szczęście Nie jest w księgach napisane, nie wyrzekli nic prorocy Możesz podróżować Małym Wozem coraz częściej
Gdy tymczasem ktoś ostrzy kolejne pióro do pisania Rozwija pergamin przy blasku świecy niespokojnym Ty także, jak każdy człowiek bierzesz się do układania Swej sztuki w teatrze życia, broń Boże w teatrze wojny
Hipokrates napotkawszy cię, wsunie ukradkiem mlecz Niech duchowne i cielesne będzie zdrowie twoje Odyseusz z uśmiechem wręczy silnej woli miecz Abyś swe więzy gordyjskie rozcięła na dwoje
Bądź zawsze sobą, omijaj nieprzyjemnych ludzi Wiatr szepce w uniesieniu, czy człowiek w mowie? Czy to jawa, czy z zamiarem chcesz koniecznym się obudzić? Ktoś starannie stawia kropkę po ostatnim w wersie słowie
Oczom twym się ukazuje widny pokój wraz z sufitem Na pościeli tylko wzorek kwiaty znamionuje Gdzieś koperta do wysłania z wypełnionym czeka PIT-em Nikt na ciebie z eliksirem czy też mieczem oczekuje
Lecz przez okno wyglądając, słysząc miasta dźwięki Wzrok przykuwa twój…młodzieniec na czarno ubrany Za nim leżą rozsypane kwiatów wonnych pęki A on patrzy w twoją stronę, uśmiechnięty, zadumany
Machnął ręką na pożegnanie mijając mężczyzn, psy, kobiety Poszedł dalej tworzyć światy, z myśli swych wszelakich Kiedyś w porze twego święta, znów nadejdzie czas poetów Może znów zapuka do drzwi snu, zgadnij, kto to taki?