Takie sobie życie

Lśniący od wielu łez bruk chodnika
W oknach wieczne płomienie śmietników
Na ulicy wyścigi pojazdów, za szybami
Jadący na stracenie troglodyci w skórach

Życie odmierzane zapałką od papierosa
Strzałem końca gry jak w rosyjskiej ruletce
Karty rozdane w barze, pod zastaw losu
Wódka by zapomnieć. Szkło dla końca istnienia

Bieg po brak życia w domowym zaciszu
Dystanse pokonywane w olimpijskim czasie
Kradzież radia, ciemny chleb na stole
Smak pierwszej szynki. Cudze smakuje lepiej

Pierwszy trzask zamykanej kraty wolności
Potem to drugi dom, czasem tylko jedyny
To, co mogło być ważne, straciło sens
Mały rewanż za cichy płacz w kącie

Wycena życia, wartości w oka mgnieniu
Za ile można kogoś pozbawić przyszłości?
By zmienić swoją egzystencję na lepsze
W drodze prawa ewolucji, “uczciwego” życia

Autorytet, kreowanie postawy. Bez wzroku
By pamiętać, nie przeoczyć czasu tu i teraz
Gdy ten czas minie, takie sobie życie
Odnajdzie, zabierając wolność. Wszystko

Sen

Nie możesz zasnąć w złocistej pościel
Gdy tworzę na ciemnym drewnie stołu
Oświetlona płomieniami serca i świec
Toczysz się jak kamień
Z brzegu na brzeg łoża


Organista w pasji zamkniętej w duszy i oczach
Podnosi oczy ku mozaikom w szybach świątyni
Śpij kochanie. Noc zakochanych szaleńców trwa
Zapukam do drzwi Twej duszy

Z gotowym dziełem

Jedyna, najważniejsza na świecie Inspiracjo!
Zatracać się w Tobie, to spijać świadomie truciznę
Oczekując na śmierć, kiedyś tam
Lecz z uśmiechem na ustach

Skupiona Twoja twarz nad przygodami snu
Nie widzi odrzucanych kart, płonących pomysłów
Spadających książek z biblioteki
Zaklęta moc głębi spokoju. Bo tego potrzebujesz

Walczysz z koszmarami. Odganiam je słowem
Wtuleni w oparach mgły
Na pograniczu ciebie i mnie
Zaśnij. Okryję Cię ciepłem oddechu

Zgaszone świece, dym z wiatrem uniósł myśli
Piszę wiersz pocałunkami na Twej skórze
Śpij kochanie
Przynajmniej Ty, skoro ja nie mogę

Samotność

Zatrzymany czas w geście zamyślenia
Tykający zegar wieku
Rysy mrozu na szkle lustra
I drżenie skóry na kiedyś

Stary fotel w ciemnym pokoju
Milczenie
Obraz wizji przyszłości
Odbity w krysztale krwi wina?

Czuję ciepło twojej skóry
Od momentu spojrzenia
Do czasu, gdy zamkną się drzwi
Tego świata w oczach

Potrzeba silniejsza od dumy wolności
Na zawsze
Bez lęku, że nikt nie zapuka
Gdy nie zdążę zawołać

Strach pustych ścian
I rozmów z samym sobą
Koniec

Ale ty zamkniesz mi kiedyś oczy 

Rzecz

Kim byłem, gdy wstałaś w świetle poranka?
Snem odchodzącym, gdy przetrzesz oczy?
Ukochanym skaczącym z balkonu na konia?
Lokajem z wodą, ręcznikiem, sukniami? 

Kim jestem,  gdy zasiadasz w jadalni?
Kucharzem, stolnikiem, może podczaszym?
Służącym za krzesłem na jedno skinienie?
Podającym potrawy smacznego śniadania?

Kim będę, gdy powozem ruszysz w miasto?
Stangretem nieutrzymującym fantazji na wodzy? 
 Lokajem w liberii otwierającym drzwi powozu?
Oficerem gwardii by zastrąbić, gdy wysiadasz? 

Kim byłem podczas spaceru po ulicach miasta? 
Uśmiechniętym żebrakiem pod kapeluszem?
Kupcem, za darmo oddającym Ci swój towar?
Ulicznym bardem z balladą na ustach?

Kim jestem, gdy w karczmie zjadasz obiad?
Karczmarzem ścinającym mięso z rożna?
Stajennym dającym owsa bachmatom?
Opojem spijającym słodych z Twych oczu?

Kim będę, gdy na koncercie zasiądziesz?
Dyrygentem, z nutami i rytmem Twego serca?
 Kompozytorem z weną i nieprzespaną nocą?
 Muzykiem, dźwiękiem, fotelem, drzewem?

Wszystkim 

Racja stanu

Siedzę przed telewizorem
W Teatrze Telewizji “Antygona” Niemcewicza
Lub relacja z obrad Sejmu IV Rzeczypospolitej
Więcej sztuk podobnych już nie ma…

Spotkania z zamyślonym wzrokiem nad szachownicą racji
Kto ma lepsze figury, a kto lepszą pozycję na polu?
Kto pierwszy zacznie grać na czas i zwłokę?
A kogo będzie stać na wywrócenie stołu do góry nogami?

Ciemny pokój oświetlony światłem ekranu
Gdzie toczą się ważne Polaków rozmowy
Liczy się opcja programowa
I zgodność w drodze słusznej koncepcji

Porozmawiajmy
Naszym celem jest dobro Państwa
Ale tu na karteczce koledzy mi dopisali
To miałem powiedzieć..przed wyborami

Głosy za, głosy przeciw
My, oni, my nie oni
A my przed telewizorem?
Przepraszamy Państwa, za chwilę dalszy ciąg programu

W ramach improwizacji Teatr Wielkiej Dezorientacji!
Niedługo Karnawał, więc może od razu
W balowych salach posuwistym krokiem
Niech Panowie w żupanach pokażą krok pierwszy

To początek tej samej sztuki z innymi aktorami!

Pragnienie

Gdy unosisz do góry ciężkie kurtyny powiek ku życiu
Karmię Cię jak piękną Wilczycę śniadaniem
Poduszki skrzydłami unoszą się pod sufit
By raptem zastygnąć na kandelabrach

Gdy tworzę, atakujesz znienacka płomieniem ust
Zabierasz łup i znikasz w cieniu gorących spojrzeń
Każde z nas nosi w sobie inną duszę i serce
Zastaw w lombardzie wielkich uczuć

Gdy leżysz i czekamy wspólnie na nowe życie
W świetle świec, położnych, w rytmie oddechów
Mamy swą krew i łzy
I łączy nas coś więcej niż wczoraj

Biegnę po śniegu nocą ku miastu
Zostawiwszy Cię czytającą Księgę Miłych Snów
Innym razem piszę płonącym rumem Twoje Imię
Na śniegu, na chwałę tego co już się stało

Nie posyłaj mnie do psychiatry
I tak wiem, że jestem nieuleczalnie chory
Leżę obok ciebie przez kilka lat życia
Do zasunięcia ciężkich kutryn powiek ku śmierci

Pamiętnik życia

Siedzę na fotelu w ciemnym mroku ścian i w towarzystwie myśli
Tak jak bym stał na wietrze pośród rozstaju dróg
Kolejne zapisane księgi wspomnień chowam do Archiwum Życia
Może na starość je wypożyczę?

Nie wiem

Burza mózgów w głowie jak na kupców Hanzy zebraniu
Wyzwania, potrzeby, możliwości, realizacja
Tylko tutaj należy do mnie
Spółki bez ograniczonej odpowiedzialności

Z udzielonym kredytem na życie

Czerwone wino burzy spokój rzeki
Nie wiem czy jeszcze stoję czy już siedzę
Zapałkę od podpalonego papierosa
Odkładam na stos przeszłości

Wychodząc zamykam drzwi

Płonie przeszłość, płonie pamięć, pali się tęsknota
Niespełnionych marzeń, dni i snów
Walą się regały, księgozbiory zapisane dawno temu
Nie spoglądam na popiół

To już przeszłość

Ze wschodem słońca buduję jutro
Od nowa zapiszę karty zdarzeń
Nowe myśli budzą się jak wilki nocą
Zdobycz pali serce i duszę

Wywrócić wszystko, destrukcja teraźniejszości
Mam prawo planować program życia
Zagrajmy sztukę jak na próbie od początku
Póki jeszcze Bóg nie zamknął oczu reżyserowi


Tylko jedno życie, wiele ról, wiele zdarzeń
Dźwięk organów gra preludium dla nowego aktu
Zmieniam się pod wpływem otoczenia
Walka z emocjami toczy się na Polu Duszy


Z pamięci nie wydrę kartek jak z Diariusza
Zalewam go kolorem krwi czerwonego wina
Co jednak boli, podpalam na wieki
Proszę tylko o czyste kartki dla nowego życia!

Pamiętaj

Uśmiechnięte twarze, wzniesione kieliszki
Toast za przyszłość i wieczne zdrowie
W oczach radość, w oczach łzy
Rozbija się szkło po podłodze

Dziecko płacze przy murze, bo tatuś na mecie
Matka pobita czeka na komendzie
Szary mur oświetlony podpalony śmieciami
Zapijamy problemy, zabijamy strach?

Kobieta wylatuje przez okno, bo mąż dostał szału
W domu ściany puste, wszystko poszło na alkohol
Modlitwa do Boga o nadzieję na jutro
Na przyszłość, chociaż na jedną noc

Chodnikiem mogą płynąć kałuże krwi
Pić i zabijać, nikt się wtrąca, sprawy rodzinne
Pamięć silniejsza od bólu
Nie wymażesz jej żadnym prezentem

Zeznajesz przeciwko własnemu ojcu
Zeznajesz przeciwko własnej matce
A kto będzie zeznawał przeciwko tobie?
Jak będziesz miał sprawę?

Mogą odebrać prawa twoim rodzicom
Albo tobie, gdy je przekroczysz
Rodzice mogą odebrać ci chęć do życia
Ty Żyj, bo nie ty je dałeś!

Możesz być, kim chcesz
Pijakiem, gangsterem, kimkolwiek
Pamiętaj jednak o tym, co miałeś
Płacz, ale nigdy nie daj tego swemu dziecku!

Miejsce

Siedzę na drewnianych schodach Starego Młyna
Każdy ma siedlisko zatrzymanego czasu i wspomnień
Czarne ręce drzew wznoszą się do góry
Jeśli noszą na sobie ślady krwi

To siłą natury, nie własnego sumienia

W dole lustro strumienia toczy się kołem żywiołu
Można przejrzeć w nim całe swoje życie
Obraz zamazuje się pod rękawicą wiatru
…bądź pod chemią uczuć … lub zanieczyszczeń z fabryki

Serce tłucze się jak wściekły pies po korytarzach duszy
Rozbijam rytmem nóg podpalony rum na śniegu
Kształtowanie własnego alter ego
Boże, jakbym stał wciąż nad zadaniem przy tablicy!

Nie żądam od świata by mnie zrozumiał
Bo sam nie wiem i nie znam wszystkiego
Wilk wie, że musi żyć i przetrwać
Ja też, dopóki ktoś nam nie wejdzie w drogę

W kościele organista zagrzewa ręce, by zagrać Opus
Po murach przenika w blasku świec cień uśmiechu Boga
Każdy w coś wierzy i ma nadzieję
A co mają zrobić Ci, którzy zgubili je po drodze?!

Wstaję, by podążyć ku dalszym progom życia
Wilk dopada ofiarę w ostatnim spotkaniu oczu
Dopala się płomień rumu na zakrwawionej bieli śniegu
Gaśnie jak życie, na poczet innego

Młyn burzy pianą spokój strumienia
W którym nie wiadomo ile łez, ile wody
Serce zasypia w korytarzu duszy
Jak kruki na łonie ciepłych rąk drzew

Wszystko śpi w mroku, by obudzić się z chwilą
Gdy znów przyjdzie dzień, czas, chwila życia
Jedno życie, jedna droga
Ku chwale, ku potępieniu. Ku wielkiej niewiadomej

Praeda

Z nastaniem nocy czas łowów nadchodzi
Kto w dzień siły zbierał, ten pewien zwycięstwa
Z legowisk zrywają się starzy i młodzi
Rodzice nauczą swe dzieci męstwa

Aby nie umrzeć, zwierz musi zabić
Takie jest prawo przetrwania w życiu
Nikt w sentymenty nie może się bawić
Kto boi się walki, niech żyje w ukryciu

Skrzydła rozwinął niczym sztandary
Puchacz głoszący swą pieśń bojową
Nagroda zwycięzcy karą ofiary
Nie umiesz się bronić? Uciekaj z głową!

Głuche warknięcie, przewodnik czuwa
Stado gotowe jest do ataku
Już bezszelestnie przez las się posuwa
Wodz strzyże uszami – coś rusza się w krzaku

To renegatka! – zdradliwa wilczyca
Szarpie swą zdobycz – zająca małego
Czeka ją walka bardziej straszliwa
Zemsta gromady, obrona łupu swego

Wilcza wspólnota zgodnie skoczyła
Zdać by się mogło jak stwór olbrzymi
Lecz walka bynajmniej się nie skończyła
Coraz to samka chwyta kłami swymi

Starszyzna wilków jest doświadczona
Mocnym pierścieniem wokół stanęły
Wnet przeciwniczka padła zgładzona
Z jej żeber potoki krwi popłynęły

Wtem tentent kopyt słychać na drodze
Podróżny się spieszy, by deszcz nie zaskoczył
Przy tej gromadzie wnet ściągnął wodze
Nieraz mu śmierć patrzyła w oczy

Spotkał się wzrokiem z wodzem plemienia
Powoli wyciągnął z olstra pistolet
Czy mamy coś sobie do powiedzenia?
A może chcesz poczuć jak rapier kole?

Wilk błysnął zębami, lecz nie atakował
Cofnął się z drogi wpił zęby w zająca
A jeździec na koniu swym pocwałował
Drogę oświetla pochodnia płonąca

Bo kto wierzy w siłę i Ród, ten nie zdradza
Kto znaczy terytorium swe, niechaj go strzeże
Kochaj, szanuj, walcz, lecz rób wszystko
W zgodzie z sumieniem i w ludzkiej wierze