Dom

Dom. Mieszkałem w kamienicy czynszowej z 1896 r. na czwartym piętrze. Na tyłach mur zamykający podwórzec – studnię, w oddali kamienice Żyda Żółtka od frontu ulica Wileńska, po której niegdyś jeździł wóz żelazny z koniem pociągowy (tramwaj konny), następnie – po wytyczeniu torów tramwaj elektryczny. Prostactwo wobec murów i otoczenia wykazywali kozacy z patroli pieszych w czasie zaborów lejący w rozkroku gdzie popadnie – ot, dzika swałocz. W parterach jatki żydowskie, na piętrach mieszkania do których wiodła brama drewniana. Kto późno zachodził kołatką dawał znać dozorcy, złocisza w dłoń i ku pokojom swym. Dwie klatki do nas prowadziły od przodu drzwi dwuskrzydłowe z rzeźbami po bokach i wyrytą datą 1896 na progu (datę ktoś potem skuł, rzeźby ukradł – ot, nie tylko kozacka swałocz), szerokie schody nakryte czerwonym dywanem, każde drzwi dwuskrzydłowe z rzeźbieniami. Od podwórza klatka dla służby, gospoś, bardziej kręte, wąskie schody, także oświetlone. Poznawałem świat z ciociami z rodu Sapiejewskich (ciocia Maryla i ciocia Hanna), z rodziny prababci Felicji Wiśniewskiej de domo Woyciechowskiej.
Wnętrze. Pokoje wysokie, w salonie stał kredens, ciemne drewno, na główne ścianie obok siebie portrety babci Leokadii Wiśniewskiej de domo Żmuda i dziadka Władysława Wiśniewskiego (rodzice mojej mamy Joanny Danuty Wiśniewskiej – przyp. autora). Lekki skrzyp klepki podłogowej, tu ciocie stawiały pasjanse, grywały w karty. Czas odmierzał zegar stojący z przeszklonymi drzwiami. Pokoje ogrzewane piecami z białych kafli o żeliwnych okuciach, klamki w drzwiach w kolorze złotawym.
W kuchni kuchnia z początku kaflowa z czterema paleniskami i pogrzebaczem. Pamiętam imbryk i zapach herbaty, gdzie w przódy esencja o ciemnym kolorze była podstawą jej smaku. Tak było i tak pozostało w pamięci, tego się nie zapomina.

 Marcin Bartłomiej Olszewski herbu Kościesza

17 listopada roku Pańskiego 2009