Bocznica

Życie na odległość, może tak jest lepiej
Może powody wpływem na stan sytuacji
Milczę. Nie odzywam się
Siedząc na bocznicy zdarzeń

Czas naprawdę nie ma znaczenia
Biegnie. I co z tego. Tego nie uniknę
Nie kalendarz, bieżący zapis daty
Wczoraj. O decyzji na jutro, pojutrze

Nie ma ran, spalonych łąk, łez
Może tylko żal, gdzieś w korytarzu duszy
Czas biegnie dalej, nawet na bocznicy
Wsiadam, kasuję bilet

Ku nowej trasie życia

Terytorium

Wsiadam na siłę, wytwarzam powierzchnię
Zawsze jest miejsce, ja też muszę jechać
Koniecznie tym środkiem komunikacji
Stoję w drzwiach nie wiedząc

Czemu się nie domykają

Na schodach, progu, bo tak mi wygodnie
Siadam, okrążany tłumem próbujących przejść
Może wsiąść lub wysiąść
Nieważne. Siedzę 

Na pierwszym siedzeniu, na drugim one
Moje rzeczy wyznaczające terytorium
Siedząc po lewej na dwuosobowym miejscu
Mam nadzieję … iż nikt nie przedrze się
Do miejsca przy oknie

To moje terytorium

    Marcin Bartłomiej Olszewski

1986

Wieczne wspomnienia z wizyty w rodzinnych stronach, w wieku 10 lat, w dialekcie łomżyńskim.

Był tam, gdzie od wieków żyli
Derlał na wozie, gdy kunie w płoty
Kryjan, w oczach babć i Walerii z nieba
Latoś lochał z plajzdrem na pokrzywy

Ne pomałyj, kedy ziemia woła !!!!!

Krzyż na rozdrożu, głazy z krwią w polu
Jede na utos, w nocy na racuchy

Jamel patrzy

O tako, ało, w dzień i nocą
Wsio dla nas, wsio Janoju !!!!

Ku chwale gabinetów

Leżysz we mgle spowitej kłębami dymu armat
Oczy już zamknięte, R.I.P. wypowiedziane
Medal i awans wspomnieniem o Tobie
W przemowie, o słusznej postawie i sprawie

Oklaski, modlitwa, spełniony czyn wobec ojczyzny
Mimo że nikt nas nie napadł, Twe szczątki daleko
Masz swoje pięć minut na mowie pogrzebowej
Na ustach wszystkich, po śmierci

Inna forma Celebryty
Podpisy ważnych tego świata, pakt zobowiązuje
Gabinet, garnitur, decyzja
Jedziesz by walczyć o „demokrację”

Jesteś już daleko

Łzy bliskich nie wyschną, bo tak trzeba
Już między aniołami, w szeregu ku piekłu
Przynajmniej wiesz ku komu wznoszą miecze
Ty nie musisz

Płomień zniczy majaczy w oczach
Zapamiętany uśmiech Twój na fotografiach
Byłeś jednym z nas, walcząc tylko dlatego
Bo taki jest układ

Patriotyzm rzeczą chwalebną, gdy wróg u granic
Wiara, nadzieja w niepodległość od setek lat
Dzisiaj nie z kim, po co, a dlaczego

Ojczyzna?

Ku chwale gabinetów

Kultura

Witając nieznajomych „Dzień dobry” na ulicy
Uznają za kretyna lub akwizytora
Lecz jeśli „kurwa” ktoś rzuci
To „nowy” czas kultury

Zapomnieć o proszę, przepraszam, dziękuję?
Nie, lecz archaizm passe, dziś liczy się „charakter”
„Mam w bibliotece wiele ksiąg o wychowaniu”
Smoking, białe kruki. Wszystkim pokazywałem

Jestem lepszy, niż cham ze wsi, żul z bruku
Moje „kurwa” na salonach to jak koniak przy winie
Tanim, bo straciło wartość, wraz z upływem czasu
Mam klasę, pełen luz, uśmiechy w koło

Mam klasę, bo sam w to uwierzyłem

Swego czasu antypatia wobec ludzi ze wsi
Że to chamy, prostaki, kłos w dowodzie, słoma w butach
Miejmy takich za prostotę, z których pracy chleb jemy
Z godnością wobec ziemi, szacunkiem wobec ludzi

Od tych, którzy choćby milion kursów zaliczyli
Protokołów zachowania, zawsze będą kopią
Nieudolną człowieka odzianego choćby ładnie
Nadrabiany prostak, prostakiem pozostanie

Wychowanie, jakiekolwiek z domu wynosimy
Brak autorytetów?, naturalność wystarczy
Książki nie wystarczą, bo będziemy tylko lalką
Błaznem, udającym kogoś innego

Dotyk

Dopóki nie przyjdzie znikąd ból
Nie będę czuł co ty czujesz
Gdy spoza bliskich umiera ktoś
Wyrazy współczucia, lecz nie zrozumienie
Nie będąc tam, gdzie los innych zagnał
Nie mówię nic
Nie wiedząc, nie czując
Wyciągam dłoń
Wiem, co sam będę czuł
W chwili dotyku. Znikąd

Audiencja

Obowiązek spełnienia, powinność którą spełniasz
Wobec własnego sumienia, bo tak trzeba, bo tak być powinno
Gdy już innej drogi nie ma, obowiązek spełnienia
Staje się koniecznym tak, lub milczeniem odchodzącym

By w zmęczeniu ukryć chwile kiedy czekam, kiedy pragnę
Pozostawić mnie samemu sobie
Niech emocją w duszy czeka, za drzwiami niepokojów
Wszystko jedno, śpię, nie obchodzi mnie, co robi

Nie jestem w jego wnętrzu. Nie widzę, nie czuję
A ja w deszczu, tak po prostu, najzwyczajniej w świecie
I po burzy tęcze kreślę, ku spokoju sumienia
Wychodząc z korytarzy złudzeń nie czekam na audiencję
Już nie czekam. Duszę z szatni zabrałem

Czasem

Czasem chwile z dzieciństwa, na skałach policzków łzy
Piwo w ręce, chleb z cebulą, papier i mam wszystko gdzieś
Jak mama
Nie dać się temu co było, walczyć o to co jest

A w razie czego z otwartej walić słowem prosto w pysk
Rzeki czasu nie zawrócę, wpływu na teraźniejszość
Ale mam prawo do życia, lepszego niż było
Twoja radość moim balsamem na duszy

Spokojnie, bez głodu, płaczu, strachu i krzyku
Każdy z nas żyje zgodnie z własnym sumieniem
Gdzieś we śnie przypomina się
Na pewno czasem dzieciństwo

Tylko czy muszą za to cierpieć?

Czasem robi się smutno, w cieniu przeszłości
Tylko na chwilę, pamiętam w oczach, żyję dalej
Może właśnie dlatego kochany Bóg
Za cierpieniem posłał dobroć

Iluzja

Jestem wyrocznią Twojego losu, Panią Twej egzystencji
Na ekranie, w słuchawce, czy w gabinecie
Twój los, moja gra, zaczynamy zabawę o życie
Ty pytasz, ja mówię. Co chcesz usłyszeć

Uśmiech, magia atmosfery, rozkładam karty
Twoja droga
Podaj swoją datę urodzenia
Pragniesz tego samego co wszyscy

Twoje życie bardzo się zmieni
Nowa miłość w życiu, pieniądze, praca
Uwierz w to, o czym marzysz
Każdy los wygrywa, za to mi płacą

Budzisz się oczekując na lepszy czas
Wsparty ręką wróżki masz wielką nadzieję
Że spełni się to o czym wiesz
Czego pragniesz

Nic się nie dzieje? Czar magii prysł?
Przecież tego chciałeś, wysłuchać swoich pragnień!
Nie spełniły się? Wiem dlaczego
Przyjdź do salonu, powiem Ci co zrobić

Przecież zawsze czegoś pragniesz