Ragana

Półmrok, świece wokół. Muzyka przodków
Leżę. Czekam na twoją wiedzę. Co odczytasz
Oliwa na rękach twych, oliwa na moim ciele
Piszesz i czytasz, od głowy do stóp mapę ciała

Co widzisz? Zmęczenie. Spokój. Ciepło i blask
Skóry, po której ręce w blasku ognia świec, piszą
Delikatnie, powoli, to, co chcą odczytać. Z wnętrza
Poddaję się bezwolnie. Ciemność, ciepło dotyku rąk

Kark, ramiona, plecy, pośladki, nogi. Poddają się
W śnie na jawie, w lustrze ciał. Gdzie już nie ręce
Lecz całe twoje ciało ociera się o mnie. Raz za razem
Ogień ciał, twoje westchnienia, podróż po mapie ciała

Odkrywasz kolejne punkty, pokrywasz je oliwą
Jej blask na ciele, w ogniu świec, wzdychasz mocniej
Siłą przewracasz mnie na plecy. W lustrze życia
Wijesz się po mnie niczym wąż. Czuję każdą część

Twojego ciała w jedności z moim ciałem. Blisko
I jeszcze bliżej. Jeszcze szybciej i jeszcze mocnej
Ujeżdżasz mnie mówiąc niezrozumiałe zaklęcia
Dotykasz wszędzie. Dlaczego przyszedłem, co widzisz?

Spełnienie. Magia poznanego ciała. Nie ma. Odleciałem
Odkryłaś co chciałaś, poddałaś swoim próbom
Leżę bezwolnie na skórach. Tulisz się powoli
Poznałaś mnie lepiej niż ktokolwiek. Poznałaś tajemnice

Lepsze życie

Chcesz lepszego życia? Chcesz się wyrwać stąd?
Jest sposób. Będzie kosztowało. Oszczędności życia?
Wybieraj. Czy tu wśród lęku i trwogi. Czy tam
W ciepłym miejscu, gdzie przyjmą Cię jak swego?

Jak już dotrzesz do mnie. Pokażę ci miejsce. Tam
Już będą czekać. Wsiadasz do busa i jesteś w raju
Chcesz? Weź całą rodzinę. Będzie większa stawka
Czymże jednak pieniądz, wobec tego co zastaniesz?

Ciemność, chłód. Nie ma niczego poza stratą pieniędzy
Jesteś towarem nie człowiekiem w rękach polityków
Jak niegdyś żywe ludzkie tarcze przed czołgami
Dzisiaj ty jesteś elementem wielkiej gry i presji

Ci z tyłu „ani kroku w tył”. Ci z przodu „ani kroku w przód”
Masz kurtkę i latarkę, ciepłą zupę i nocleg. Jesteś potrzebny
Zostałeś oszukany. Zapłaciłeś, nie wpuszczają. Pokaż gniew
To nie my. To oni są tymi złymi. Masz honor w genach?

Pokaż złość, pokaż nienawiść. Zareaguj agresją
Bez sugestii. Sam wiesz co masz robić
Sam podjąłeś decyzję by tu być. Na korzyść
Naszą. Przede wszystkim naszą

Cios

„No Bysiu, ćwiczymy, postawa. Lewy
Prawy sierpowy. Nogi!” Chodzą nogi
Od małego ćwiczysz mnie w stołowym
Nauki boksu, w którym mogłeś być dobry

Ciosy na głowę, twarz, gdzie popadnie
W odległym pokoju. Płacz mamy za ścianą
Alkohol robi swoje. Jesteś jego niewolnikiem
Zrobisz wszystko. Pobijesz matkę dziecka

Pieniądze. Wyrwane na butelkę. Nasz głód
Rosnę w przeświadczeniu o tym. Jak złym
Jesteś człowiekiem. Rosnę, jestem silniejszy
Kolejny raz twa ręką nad głową mamy

Moje silne pchnięcie, lecisz na ścianę
Zaskoczony. Uderzam cię mocno
„Ja to bym na Ciebie nawet splunąć nie chciał”
Uczeń przerósł „mistrza”. Spróbuj jeszcze raz

A dostaniesz. Za mamę

Autorytet

Jesteś moim ojcem. Widzę co robisz
Uznaję, iż to co robisz jest słuszne
Jak w wieku kilku lat mogę sądzić inaczej?
To co robisz, zaczyna się podobać

Mamo, tata robił to z tym a tym. Potem
Pobiegli. Powoli poznaję wszystkich
Twoich kolegów i ich dzieci. Chcecie
Byśmy byli tacy sami. Praska szkoła

Coraz więcej faktów. Więcej czynów
Opowiadanych w domu mamie. Z uznaniem
Jako dziecko nie rozróżniam dobra i zła
Chcę być taki sam ja ty. Mały „Bysio”

Nadszedł dzień. Słowa mamy „stop”
Szlaban na wyjście na podwórze. „Nie”
„Nie zabieraj go ze sobą. Nie będzie taki sam”
„Ja ty”. Zacząłem czytać mnóstwo książek

Dzięki mamie

Nie zostałem bandytą

Bazar

Różyc. Miejsce znane od dziecka. Za dnia
Wieczorem i w nocy. Pytanie od bramy
„Co potrzeba?” Jest wszystko. Jest popyt
Jest podaż. Jak cena? „Jak dla Pana ….”

„Pyzy, flaki gorące!” krzyczą Panie. Słoiki
Jedzenie, unikat. Nie znajdziesz w Warszawie
Jest benkiel dla „szczęśliwych” i naiwnych
Z wygranej. „Każdy dzisiaj wygrać może!”

Terkoczący karabin dla kupiony przez tatę
Pod wpływem. Z radości z posiadania syna
Dzisiaj zabawkowy. Jutro, kto wie. Może
Prawdziwy. Przecież z tym tu nie ma problemu

Sprzedaż pluszowych miśków. Podchodzi człowiek
„Ile kosztuje?” Odpowiedź taty „Spieprzaj, dziadu”
„Nie stać cię”. Nieogolony, zaniedbany wyciąga
Stos banknotów. „A teraz?” Nauka szacunku

Syryjskie fiolety garniturów. Syryjskie zielenie
Marynarek. Mój pierwszy samodzielny sklep
Do zakupów. Do czasu zmiany stadionu
Na Jarmark. Różyca dzieciństwa nie będzie

Takiego już nie będzie

Napad

Popołudnie. Jestem u kolegi dwie ulice dalej
Już miałem wychodzić, ale fajne spotkanie
Zostałem dłużej. Miła rozmowa. Czas
Ważny jest czas. By nie był ostatnim

Idę swoją ulicą do domu. Przy metalowym
sklepie. Radiowóz. Grupka ludzi. Był napad
Przechodzę obok. Mogłem iść wcześniej
Mogłem znaleźć się w niewłaściwym czasie

W niewłaściwym miejscu

Wpadli do środka. Zażądali pieniędzy
Wybiegli ze sklepu. Ktoś biegł za nimi
Jeden odwrócił się, wyciągnął broń
„Nie biegnij za nami, bo cię zastrzelimy”

Pół godziny wcześniej zostałem u kolegi

Pół godziny wcześniej mogłem już nie żyć

Radio

Ulica. Spacer z mamą jak co dzień
Sennie kroki, w ciepły dzień. Spokój
Nic się nie dzieje. To nie znaczy
Końca dynamiki dnia. Gdzie ciągle

Coś się może wydarzyć

Z naprzeciwka bieg. Młody. Znany
Ta sama szkoła. Dobry charakter
Potem repeta. Nie wnikam. Nasz
Świat. Bieg. Sprint w naszą stronę

Zdobycz. Napięcie na twarzy

W ręku radio. Nie dogonisz. Test
Chcesz być jednym z nas? Pokaż
Modny czas na radia. Podaż. Popyt
Czas na test na zmianę przyszłości

Czy lepszej? Krótki zasięg

Słaba częstotliwość

Smerfetka

Prowadzony od Targowej. Bez obrączek
Z „Lata w mieście”. Przez kobietę. Do domu
Mogłem wrócić sam. Nieporozumienie. Idziemy
Moja ulica. Odmienne podejście do sprawy

Te, smerfetka. Weź go zostaw, bo nie dojdziesz
Nie wiadomo co lepsze. Być odprowadzanym
Z „lata w mieście”, czy w oczach mojej ulicy
Z Cyryla i jego metod. Gdzie smerfów wioska

Lala? Gdzie zgubiłaś mundurek? Tak idziesz?
W cywilkach? Puszczaj go, bo nie wrócisz
Długość ulicy, kamienna cierpliwość pani
Jestem w domu, gdzie szok czemu w obstawie

Niegrzeczny? Nie. Odstawiony przez Smerfetkę

Teren „Grubego”

Poranek. Za oknem słońce. Piękna pogoda
„Gruby” na środku podwórza rozstawia krzesełko
Poranny przegląd prasy. Nim przyjdą koledzy
Przy śniadaniu kilkunastu w otoczeniu „Grubego”

Dochodzę do swojej bramy. Kilka czarnych BMW
Karki w skórach i ciemnych okularach. Ochrona?
Nie. Towarzystwo przyjechało do „Grubego”
Najważniejszym towarem jest informacja

Milicja też do „Grubego”? Powie ile uzna
Za stosowne. Wiedzieć, a powiedzieć. Cena
Za duża. Za małe dzieło. Poszli zatem. Baj
Dla taty – kolega z innego profilu działalności

Łapanka

Poranek. Toaleta. Śniadanie. Mundur
Szeroki pas, buty z cholewami. Czapka
Wychodzisz z kamienicy. Słońce na twarzy
Okupacja. Nie znasz dnia ani godziny

Władek wyszedł wcześniej. Konserwatorium
Wczoraj ćwiczył w domu na wiolonczeli
Na dzisiejsze zajęcia. Będzie dobrym muzykiem
Niech się stara. Będziemy się z Felą cieszyć

Nieopodal zamieszanie. Stoją budy na ulicach
Krzyki, płacz. Hitlerowskie kolby na ciałach
Podchodzisz bliżej. W środku widzisz Władka
„To mój syn”. Schodzi powoli z ciężarówki

Uścisk. Milczenie. Łzy. Twarda jest tylko skała
Gdybyś przyszedł kilka chwil później. Koniec
Drżenie ciał. „Chodź do domu. Do matki”
Strach i smutek powoli odchodzą w zapomnienie

Powiedzą, Policjant Policji Państwowej. Gdzie honor?
Dzisiaj w mundurze Policji Granatowej? Jest wybór?
Nigdy nie ma łatwych wyborów. Jest życie. Praca
Nakaz powrotu do służby pod karą śmierci. I syn

Uratowanie mu życia